niedziela, 17 marca 2013

Rozdział X

Łał, już dziesiąty rozdział. Mam nadzieję, że sprostam waszym oczekiwaniom. Miłej lekturu, moi drodzy? ;)

Oczami Jacka:
Staliśmy pogrążeni w ciszy. W końcu Zając zmarszczył brwi i zapytał.
- Jak to? Przecież nikogo nie potrzebujemy. Nic nam nie zagraża. W dodatku aż dwaj.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział zamyślony Mikołaj - Coś nam jednak zagraża.
- Eee... Chłopaki? - zapytałem skołowany - No i ty, Wróżko. Jakich Strażników wybrał? Kim oni są? Myślałem, że poza nami i Mrokiem nie ma żadnych nieśmiertelnych istot.
- Jack, oczywiście, że są. Cała masa! - zaczęła tłumaczyć mi Ząbek. - Wróżki, nimfy, można by długo wymieniać. Niektóre są dla dzieci, które w ne wierzą, a niektóre tak skryte, że nie wie o nich nikt. Są nas tysiące! Nie, przesadziłam. Setki....
- A kim będą nowi Strażnicy? - spytałem. Piasek gorączkowo wymachiwał ręką. Gdy tylko na niego spojrzałem nad głową zaczęła mu migotać seria piaskowych obrazów, która zapewnie miała być wyjaśnieniem całej sytuacji.
- Eee... Dzięki, ale nie lubię grać w kalambury - odparłem. Obrażony Piasek splotł ręcę na piersi i pokazał mi język.
- Nowymi Strażnikami zostaną Matka Natura i Jack O'Latern - powiedział North.
- Zaraz, zaraz... - przerwał Zając, który najwidocznej był równie zaskoczony jak ja - Co Matka Natura ma do opieki nad dziećmi? Przecież North daje im święta, ja Wielkanoc, Piasek sny, Wróżka zabiera zęby. Nawet Jack bije się z nimi w zimie na śnieżki.
- No wiesz! Dzięki - rzuciłem. Zając zignorował mnie o kontynuował.
- A co robi ona?
- Tak, jak Jack bawi się z nimi w zimie, ona robi to w lecie. Plecie im wianki, bawi się z nimi w berka i daje pogodę na wakacje - odpowiedział Mikołaj.
- Sprawę Natury mamy już omówioną - przerwałem - Nie rozumiem jednak wciąż jednej rzeczy. Jack O'Latern? To nie przypakiem dyniowy lampion na Halloween?
- Oczywiście, że nie. Lampiony zostały Tylko nazwane na jego cześć. Jack jest kimś w rodzaju patrona Halloween.
- A jak mamy ich znaleźć?
- To właśnie jest największy problem - wtrącił North. - Jest środek zimy, dawno po Halloween. Nikt nie wie, gdzie nasi poszukiwani podizewają się o tej porze roku. Dlatego musimy się podzielić. Każdy dostanie obszar do przeszukania. Nie wiem jak, ale musimy ich znaleźć.
North wyjął z szafki w ścianie jakiś stary pożółkły rulon. Rozwinął go. Była to mapa świata. Zaczął przydzielać każdemu kontynent do poszukiwań.
- Na Antarktydzie na pewno ich nie znajdziemy, więc odpada. Ja zajmę się Europą i Azją. Ty, Ząbku Afryką. Zając przeszukuje Australię, Jack Amerykę Północną, a Piasek Południową. Trzeba ich odszukać jak najszybciej. Nie wiemy, co nam grozi.
- Jeśli ktoś z nas znajdzie Naturę lub Jacka... Zaraz, zaraz mamy dwóch Jacków! - zachichotała Ząbek - W każdym razie, jeśli odszukamy, któregoś z nich to co mamy zrobić?
Mikołaj milczał przez chwilę.
- Ten, kto znajdzie Strażnika natychmiast wyruszy do bazy i wezwie nas przy pomocą zorzy polarnej. Wszyscy wszystko rozumieją?
Pokiwaliśmy zgodnie głowami.
- No to... - zaczął niepewnie Zając - Do zobaczenia!
- Pa!
- Żegnajcie!
- Cześć
Wszyscy rozeszliśmy się, aby wyruszyć w podróż jak najszybciej.
- Jack! - zawołał North - Poczekaj, muszę ci coś powiedzieć
- O co chodzi? - zapytałem.
- Wiem, że to zabrzmi okropnie, ale nie będziesz mógł się widywać na razie z Annie.
- Co!?
- Ja ją bardzo lubię, jest miła i sympatyczna, ale musimy jak najszybciej znaleźć nowych Strażników. Grozi nam coś okropnego. Gdyby zagrożenie nie było wielkie, Księżyc nie powoływałby aż dwóch! Nie wiem, co to jest, ale zapowiada się walka. Dlatego musisz się skupić na zadaniu. Ne możeż się rozpraszać. Czasu zostało coraz mniej, a my nie mamy pojęcia gdzie znaleźć Jacka i Naturę. Przykro mi.
Spuściłem głowę. Nie. Co dopiero się zaprzyjaźniłem, a już musiałem opuścić Annie.
- Nie mogę się nawet pożegnać? Wyjaśnić?
- Nie. Nie można marnować cennego czasu. Lot do Wielkej Brytani i z powrotem plus godziny wyjaśnień - w tym czasie możesz przeszukać kilka miasteczek!
- Dobrze.... - głos mi się łamał. - Słuchaj, mam jeszcze jedno pytanie. Jak ja mam rozpoznać, czy tam gdzie szukam oni akurat przebywają? No wiesz, przecież nie będę szukał w każdym domu....
- Wyczujesz to, Jack. Taką moc się czuje. Tak, jak ja moim brzuchem - zażartował i puścił do mnie oko. - Leć już! Pomyślnych poszukiwań! Za dwa dni Święta, nie wiem jak mam rozprowadzić prezenty i szukać Strażników jednocześnie. No cóż, zobaczymy. Pomyślnych lotów!
- Żegnaj, North!
Wypadłem z domu i wzleciałem w powietrze. Uderzyła we mnie masa zimnego powietrza, lecz ja ją zignorowałem. Wydawało mi się niesamowite, jak z powodu jednej osoby można czuć się tak szczęśliwie i okropnie.

Oczami Annie:
Ponad tydzień. Tyle minęło od niespodziewanego odejścia Jacka. Byłam pewna, że to miało swój powód, ale nie wiedziałam jaki. Obiecał, że przjdzie i mi wyjaśni. Chyba się nie spieszył. Sześć dni temu były święta. Myślałam, że wtedy coś się okaże. Mógł mi chociaż wrzucić jakiś list do prezentu. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Dziś był sylwester. Miałam w planach iść do Meg razem z Lou. Filmy, rozmowy i cała paczka sztucznych ogni. Zapowiadało się dość ciekawie. Jedynie sprawa Jacka nie dawała mi spokoju. Postanowiłam jednak, że dziś stop z zamyślaniem się. Mam spędzić miło czas i dobrze się bawić. Spojrzałam na zegarek była siódma wieczorem. Za godzinę będę już u Meg. Otworzyłam drzwi do mojej szafy z ubraniami. Stałam przez chwilę, zastanawiając się co powinnam założyć. W końcu wyjęłam z niej dżinsową koszulę i czarne spodnie. Następnie rzuciłam się na łóżko i przez kilka minut wpatrywałam się tępo w sufit. Choć tak bardzo się starałam, melancholia nie chciała zniknąć. Zrezygnowana sięgnęłam do stolika przy łóżku i wzięłam iPoda. Włożyłam sobie do uszu słuchawki przesuwając palcem listę utworów. W końcu wybrałam piosenkę, a smutna melodia zabrzmiała.

Sing me to sleep
Sing me to sleep
I'm tired and I
I want to go to bed
Sing me to sleep
Sing me to sleep
And then leave me alone
Don't try to wake me in the morning
'Cause I will be gone
Don't feel bad for me
I want you to know...

Uwielbiam tę piosenkę. Gdy już się skończyła leżałam kilkanaście minut bez ruchu, aż w końcu niezdarnie wstałam, aby przebrać się we wcześniej przygotowane ubrania. Potem poszłam do łazienki. Chwyciłam za szczotkę i starałam ogarnąć odstające na wszystkie strony włosy. Spojrzałam do lustra. Skrzywiłam się na widok mojego oblicza. Dlaczego nie wszyscy są idealni? Dlaczego mamy tyle wad? Niektórzy są śliczni, mądrzy, a w dodatku bardzo mili i sympatyczni. Innym natura nie dała takiego wyglądu, inteligencji i powodzenia. Czy to jest sprawiedliwe? Odwróciłam się od szklanej tafli. Miałam dosyć. Wróciłam do pokoju i zapakowałam do torby potrzebne rzeczy. Był sylwester, więc nieulegało wątpliwości, że będę potrzebowała piżamy i kosmetyczki. Spakowałam też ubrania na następnym dzień, telefon, portfel i iPoda. Tak na wszelki wypadek. Potem zbiegłam na dół po schodach i ubrałam buty i kurtkę.
- Mamo, wychodzę!
- Papa, kochanie. O której jutro wrócisz?
- To zależy, o której się obudzę - odparłam i wyszłam z domu. Rodziców Meg nie miało być w domu, bo poszli na stlwestra do swoich znajomych. Po około dwudziestu minutach stanęłam przed drzwiami domu mojej przyjaciółki. Zapukałam do drzwi, a ona po chwili mi otworzyła.
- Witaj, Annie! - zawołała z uśmiechem.
Miała na sobie dużą czerwono-czarną flanelową koszulę i czarne rurki. Jej włosy, na codzień odstające na wszystkie strony, były teraz ładnie estetycznie ułożone. Postanowiłam przemilczeć ten komplement, bo dziwnie zabrzmiałby, że jej włosy są niespodziewanie śliczne. Za pleców Meg wyskoczyła Lou.
- Annie! - krzyknęła, odsuwając swoją przyjaciółkę i rzucając się na mnie. Ubrana była w ładny zielony sweter, który podkreślał kolor jej oczu. Dziewczyny wpuściły mnie do środka i pozwoliły się rozebrać. Potem poszłyśmy do salonu tuż obok.
- To co będziemy robić? - zapytałam.
- Wiesz, w sumie to nie przyszli jeszcze wszyscy - odparła cicho Meg.
- Jak to? Miałyśmy być tylko w trójkę. Kto jeszcze... - nie zdążyłam dokończyć, gdyż przerwał mi dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam brwi, a potem zeskoczyłam z kanapy i popędziłam, aby otworzyć. Uśmiechnęłam się do przyjaciółek, które mnie właśnie dogoniły. Otwarłam. W drzwiach stał przystojny, wyższy ode mnie prawie o głowę chłopak w skórzanej kurtce. Obróciłam się zdziwiona ku dziewczynom. Meg w jednym momencie wskoczyła przede mnie i z promiennym uśmiechem wpuściła chlopaka do środka.
- Annie, to jest... - zaczęła cicho, ale nie zdążyła do kończyć, bo przerwała jej podniecona Lou.
- To Eric, chłopak Meg.

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział IX

Rozdział krótki, ale treściwy :) Przepraszam za wszystkie błędy

Oczami Annie:
Trzy dni po wizycie w bazie Strażników, siedzieliśmy z Jackiem na dachu mojego domu. Był chłodny wieczór, więc narzuciłam na ramiona kurtkę. Właśnie opowiadałam mu o książce, którą ostatnio przeczytałam.
- Bez sensu! Dlaczego umarł? - zapytał zniesmaczony Jack.
- No wiesz, traficzna miłość, wzruszające poświęcnie...
- Oh, rozczuliłem się - odparł z ironią.
- A ty byś tak nie zrobił?
- Może. Nie, chyba nie.
- Czasem mam wrażenie, że twoje uczucia zostały w tamtym jeziorze trzysta lat temu. - powiedziałam i pokazałam mu język. Ten odwzajemnił gest.
- Naprawdę nie wiem. Nigdy się nie zakochałem. Miłość? To chyba nie dla mnie.
- Każdy tak mówi - stwerdziłam. - Oh, o czym my wogóle gadamy!
Nagle Jack wskazał palcem na niebo. Długie piaskowe macki przecięly noc, kierując się do poszczególnych domów i przenikając przez okna. Sny Piaska rozdzielane między dzieci. Siedziałam przez chwilę nieruchomo z otwartymi ustami. Zachwycająca złota błyszcząca materia sunąca powoli przez powietrze wyglądała dość niecodziennie.
- Niezłe, co? - spytał.
- Niezłe?! To jest magiczne!
Chłopak chwycił mnie za ramię i pociągnął w górę. Po chwili lotu wylądowaliśmy na parapecie jakiegoś okna. Wstążka iskrzącego się piasku wnikała w szybę. Po jej drugiej stronie był pokój dziecinny. Dwa niewielkie łóżka stały pod ścianą. Spod grubych kołder wystawały główki pary dziewczynek. Piaskowe smugi układały się nad nimi w różnorodne kształty. Nad jedną z nich pluskały wesoło delfiny. Drugą okrążała wirująca baletnica. Uśmiechnęłam się. Po kilku minutach wptarywania się w senne marzenia wróciliśmy spowrotem na dach. Siedzieliśmy przez kilka minut w ciszy. W pewnym momencie zauważyłam coś dziwnego na niebie. Nie była to senna materia. Zielono-różowe falujące smugi był wyżej, na niebie. Czy to mogła być zorza polarna? Niemożliwe. Nie są spotykane na takich szerokościach.
- Spójrz! - rzekłam, wskazując na dziwne zjawisko. - To chyba zorza.
Chłopak nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią z mieszaniną ciekawości i zaskoczenia.
- Co się stało? - szepnął w końcu, ale jakby sam do siebie. - Annie, muszę iść.
- Dlaczego? - byłam bardzo zaskoczona jego reakcją.
- Wyjaśnię ci później... - po tych słowach wzbił się w powietrze i odleciał. Siedziałam chwilę zaskoczona do tego stopnia, że nie mogłam się nawet poruszyć.

Oczami Jacka:
Po kilkunastu minutach wylądowałem w bazie. North nie sprowadzałby nas, gdyby sprawa nie była naprawdę ważna. Wielkie drewniane drzwi stały otworem. Wbiegłem do domu i popędziłem korytarzem. W końcu wpadłem do głównej pracowni. Pozostali Strażnicy już czekali. Stali na tarasie za globusem, rozświetlonym milionami malutkich świateł symbolizujących wierzące w nas dzieci. Wspiąłem się po schodach i dołączyłem do pozostałych.

- Co się dzieje? Dlaczego nas wezwałeś, North? - zapytał Zając. Mikołaj był bardzo zamyślony.
- Musicie to zobaczyć - odparł. Poprowadził nas ku obrazkowi, namalowanemu na podłodze. Przedstawiał nas, Strażników. Nasze podobizny otaczały ozdobną literę "S". Świeciła się teraz intensywnie na niebiesko, jakby była neonowa. Przez otwarte okno Księżyc rzucał na malunek światło. Nagle element podłogi z lśniącą litera uniósł się, ukazując coś w rodzaju ambony. Znak rozjarzył się jeszcze mocniej, rzucając teraz blask na sufit. W pewnym momencie nad podwyższeniem pojawił się pąk. Przypominał mi bardzo te zwierzęta, które rysowałem na zamrożonych szybach, a potem ożywiałem. Po chwili pąk rozkwitł, przemieniając się w piękną różę i znikł. Miejsce kwiatu natuchmiast zastąpiła dynia. Nim zdążyłem się spytać pozostałych, co się dzieje. Dynia znikła, a wraz z nią snop światła rzucany przez literę. Ambona znikła spowrotem w podłodze, tak jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Spojrzałem na twarze Strażników. Wszyscy byli poważni.
- Księżyc - powiedziała powoli Zębowa Wróżka. - On wybrał nowych Strażników.

piątek, 1 marca 2013

Rozdział VIII

Już na początku mówię, że bardzo przepraszam za dwutygodniową nieaktywność. To był... no cóż trudny okres. Macie, nie gniewajcie się i wybaczcie wszystkie błędy. Rozdział dedtkuję Julce Jurdze, która niezłomnie wypytywała mnie o kolejny rozdział,vdając mi motywację i chęć do działania :) Życzę miłej lektury!

Rozdział 8
Oczami Jacka:
- Gotowa? - spytałem. Stałem na parapecie w pokoju Annie i przyglądałem się jej nerwowym gestom. Od tygodnia czyniła przygotowania do wizyty w naszej bazie. Kilka godzin przbierała się w różne stroje, pytając, który z nich najbardziej pasuje do okazji. Zadwała też tysiące pytań, o to co powinna powiedzieć i jak zachowywać. Dziwiłem się jej strasznemu zdenerwowaniu. To były tylko zwykłe odwiedziny, ale ona traktowała to bardzo poważnie. Teraz stała wpatrując się we mnie niepewnie. Miała na sobie błękitną sukienkę i cienki zielony sweterek. Włosy opadały falami na jej plecy. Musiałem przyznać, wyglądała naprawdę ładnie. Chyba nigdy wcześniej tego nie dostrzegłem. Zawsze traktowałem ją, jak przyjaciółkę, kogoś, z kimś mogę porozmawiać. Nigdy nie zwracałem szczególnej uwagi na to, jak wyglądała lub w co się ubierała.
- Taak... Jasne. - skłamała.
- Hej! Spokojnie - zeskoczyłem z okna i położyłem jej dłoń na ramieniu. - Nic się nie dzieje. Przecież spotkasz się tylko ze Świętym Mikołajem, Piaskiem, Zębuszką i Zającem. Malutkie dzieci się ich nie boją, a ty tak?
- Nie, ale... - zaczęła protestować, jednak jej przerwałem.
- Myślisz, że będziesz na jakimś przesłuchaniu?
- Nie - przyznała.
- Ktoś Ci zrobi krzywdę?
- Nie.
- To czego się boisz?
- No, przecież spotkam Strażników! Wszystkich! Nie chcę powiedzieć czegoś głupiego albo popełnić jakąś gafę.
- Mam czasem wrażenie jakbyś mówiła o nie tych Strażnikach, których ja znam.
W Twoich wyobrażeniach to jacyś zimni, wyniośli krytycy, którzy tylko czekają na jakiś Twój błąd! To przecież obrońcy zabawy, wspomnień, nadzieji, zachwytu i snów.
- Masz rację. Przepraszam.
- Nic się przecież nie stało. To jak, idziemy?
- Już, tylko jeszcze wezmę torbę - odpowiedziała. Podbiegła do łóżka i porwała „ekwipunek”. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona chwyciła ją mocno. Wylecieliśmy przez okno. Wiatr uniósł nas i szybowaliśmy nad miastem.
- Annie? - zawołałem, starając się przekrzyczeć wiatr.
- Co?
- Tak sobie teraz pomyślałem, co z Twoimi rodzicami?
- Poszli do opery. - odparła. - David nocuje u kolegi. Byłam sama w domu.
Potaknąłem głową i obróciłem się. Po kilku minutach ciszy dostrzegłem, że Annie zaczyna drżeć.
- Zimno Ci?
- Troszkę, ale nie martw się - odpowiedziała. Zupełnie zapomniałem. Zbliżaliśmy się do bieguna i robiło się coraz zimniej. Ja oczywiście nie odczuwałem tego, ale ona była zwykłą śmiertelniczką.
- Już dolatujemy - powiedziałem, starając się dodać jej otuchy. Skupiłem swoją moc, dając znak wiatrowi, aby dostarczył nas na miejsce jak najszybciej. Zaczął padać śnieg. Dziewczyna drżała coraz bardziej. Już się zastanawiałem, czy nie oddać jej swojej bluzy, co byłoby dość zawstydzające, bo nic pod nią nie miałem, gdy dojrzeliśmy przed nami słabe światełka. Rosły coraz bardziej, gdy w końcu z zawieji wynurzył się potężny budynek. Annie jakby zapomniała o zimnie. Patrzyła z otwartymi ustami na niezwykłą budowle.
- I jak? - spytałem.
- Jeszcze piękniej niż sobie wyobrażałam - odparła, nie mogąc oderwać wzroku od kwatery.
- No wiesz... North jest w końcu Strażnikiem Zachwytu.
W końcu wylądowaliśmy. Mój stary znajomy, Phil czekał na nas pod drzwiami. Pomachałem mu radośnie, ale on tylko burknął coś w swoim języku. Annie wyglądała na przestraszoną.
- Eee... Jack?
- Wszystko dobrze. To Phil, jeden z pomocników Mikołaja.
Yeti otworzył nam drzwi i poprowadził długim korytarzem. W końcu doszliśmy do jego końca, a przed naszymi oczami ukazał się niezwykły widok. Główna pracownia zawsze wyglądała niezwykle. Przesiąknięta magią od samych podstaw. Zawsze wypełniona tłumem yeti i elfów. W powietrzu latały magiczne zwierzęta, latawce, samoloty. Był to jednak nic w porównaniu z dzisiejszym wystrojem. Wszystko zostało starannie wyszorowane i wypolerowane. W powietrzu co chwile rozbłyskały kolorowe sztuczne ognie, a kolorowe papierowe ptaki, zapewne dzieło Northa, zataczały koła tuż przy suficie. Trzeba było wygonić wszystkie elfy, żeby nie narobiły harmideru. Yeti siedziały przy długich stołach konstruując zabawki. Były jednak nadzwyczajnie ciche i spokojne, tak, że można było usłyszeć wesołe melodie. Na niewysokim tarasie, na którym wznosił się globus stali pozostali Strażnicy. Kątem oka spojrzałem na Annie. Gdy ujrzała moich przyjaciół momentalnie się spięła. Pociągnąłem ją w stronę schodów i po chwili dołączyliśmy do pozostałych. Było tam porozstawianych kilka stołów, które wypełniały najróżniejsze przysmaki i napoje. Nagle przed nami pojawił się North.
- Witaj Jack! Dobry wieczór Annie! Bardzo mi miło gościć Cię w naszej bazie! Jeśli... - nie zdążył dokończyć, bo zza pleców wyleciała mu Zębuszka.
- Miło mi. Ty musisz być Annie. - zapiszczała wesoło. - Jestem taka podekscytowana!
- Oh, cześć - jęknęła dziewczyna. Była naprawdę przejęta. Sprawy nie ułatwiło to, że nagle pojawiły się małe wróżki, otaczając ją, oblatując dookoła i piszcząc.
- Dziewczęta! Spokój! Cóż to za zachowanie? - ofuknęła je Zębowa Wróżka. Jej małe pomocnice odleciały od Annie zawstydzone. Tylko jedna pozostała, siadając dziewczynie na ramieniu i przyglądając się jej swoimi dwukolorowymi oczami.
- Mleczuszko! - skarciła Zębuszka.
- Zaraz, zaraz... - powiedziała Annie. - To ta sama, która jako jedyna odratowała się z ataku Czarnego Pana? Ta, którą uratował Jack?
- Taaak. - wtrącił North. - Widzę, że Jack naprawdę dużo Ci o na s opowiadał.
Mrugnąłem porozumiewawczo do Annie. Przecież opowiedział jej dokładnie wszystko, co wiedział o wszystkim.
- Hej! Chłopaki! Chodźcie się przywitać! - krzyknął North, obracając za siebie. Po chwili przykicał Kangur, zwany przez wszystkich zającem, a za nim Piaskowy Ludek, lecąc na chmurze piasku. Skłonił się, a w jego ręce pojawiła się margaretka z piasku. Wręczył ją Annie, a ta zachichotała. Zając pomachał łapą. Był trochę obrażony. Zawsze źle reagował na nowości, ciężko znosił zmiany. Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Uszaty wpatrywał się w podłogę, jakby zastanawiając się czy się odezwać. W końcu Mikołaj przerwał milczenie.
- Po co tu tak stoimy? Elfy! Przynieście przekąski! - huknął.
Po chwili w sali zaroiło się od stworków, niosących nad głowami tace pełne ciastek i cukierków. Annie przykucnęła, z zainteresowaniem przyglądając się usługującym nam istotkom. Nic dziwnego. Pokazywała mi w pewnej książce ludzkie wyobrażenia elfów. Te przypomnały raczej czapki krasnali niż ludzi. Rozpoczęły się rozmowy. Ząbek od razu podleciała do Annie i zaczęły razem poszeptywać. Chichotały i potakiwały sobie nawzajem. Nie wiem, o czym rozmawiały, ale najwyraźniej świetnie się dogadywały. W pewnym momencie dziewczyna odeszła od wróżki i stanęła na środku sali.
- Hej! - zaczęła nieśmiało. Wszyscy odwrócili się ku niej zdziwieni. - Ja... Mam coś dla was. Dostałam od was tę niezwykłą książkę. Nie mogłam się nieodwdzięczyć.
Starałem się ukryć zaskoczenie. Nic mi o tym nie mówiła. To dlatego z taką ostrożnością trzymała swoją torbę. Powoli wyciągnęła z niej prostokątne płótna.
- Długo myślałam o tym, co mam wam dać. W końcu postanowiłam, że podaruję to - w tym momencie obróciła obrazy. Na każdym znajdowały się dwie postacie. Jedną była podobizna każdego Strażnika, a drugą jej ludzkie wyobrażenie. I tak obok Zębuszki znajdowała się jakaś księżniczka z różdżką, w różowej sukiece, a przy North'cie stał gruby strarzec w czerwonym kożuchu. Dziewczyna powręczała wszystkim podarki. Zębowa Wróżka zakryła usta dłonią, starając się ukryć wzruszenie. Nawet Zając z uśmiechem poklepał Annie po ramieniu. Na końcu dała mnie. Obok ego wizerunku stał mały chłopiec w niebieskiej czapce z dzwoneczkami. Miał błęktnawą skórę i szyderczy uśmiech.
- Dziękuję! - krzyknąłem, obejmując ją.
- Oh! - była wyraźnie speszona. - Nie ma za co.
Od tego momentu atmosfera wyraźnie się poprawiła. W końcu Piasek zaprosił Annie do tańca. Gdy Ci wirowali wesoło na parkiecie,North stanął przy mnie.
- To naprawdę niezwykła dziewczyna, czyż nie?
- Masz rację - potaknąłem. - Niezwykła.
Zabawa rozkręciła się na dobre. Włączyły się w nią nawet elfy i yeti. Przyznam szczerze, jeszcze nigdy nie widziałem pozostałych Strażników. W tak wyśmienitych humorach.

Oczami Annie:
Jack postawił mnie na parapecie okna w moim pokoju.
- Na pewno nie możesz zostać? - spytałam.
- Nie, obiecałem pozostałym, że tylko Cię odprowadzę i wrócę. Muszę im pomóc w sprzątaniu. I trzeba ściągnąć te elfy, które niewiadomo jak przywiązały się do sufitu. Dobranoc! - powiedział i poklepał mnie po ramieniu.
- Pa!
Zostałam sama. Siedziałam chwilę na łóżku, a potem zrzucając buty zawinęłam się w koc. To było niesamowite! Ten ostatni taniec... Jack zatańczył chyba ze sto razy z Wróżką Zębuszką. Chyba mu się podoba. Nie wiem czemu, ale sprawiało mi to pewien ból. W każdym razie podaczas ostatniego tańca Jack w końcu się przełamał i poprosił mnie. Dopiero po chwili powolnych obrotów zorientowałam się, że unosimy się kilka centymetrów nad podłogą. Piasek posłał ku nam chmarę piaskowych postaci, tak że otaczały nas dinozaury, smoki, jednorożce i delfiny. Krótko mówiąc, to był niezwykły wieczór.