środa, 21 sierpnia 2013

Rozdział XIX

To pierwszy rozdział, jaki piszę jako "pełnoprawna" czternastolatka. Ten rozdział dedykuję wszystkim. Czytelnikom, bez których bloga by nie było, bo po prostu nie miałabym żadnej motywacji do pisania. Tym bardziej komentatorom, którzy sprawiają, że chcę być coraz lepsza w tym, co robię. Specjalne podziękowania należą się także moim przyjaciołom. Tym czytającym, ale i nie czytającym Frozen Dreams. Bo wszyscy we mnie wierzą i akceptują moje wariactwa, jak choćby pisanie o bajce animowanej :) Dziękuję im za życzenia, od których się dziś zaroiło. Wciąż utrzymuję, że nie zasłużyłam na nikogo. Ani na moich czytelników, ani na tych wspaniałych ludzi, którzy spędzają ze mną czas na codzień. Przepraszam, że tak się rozpisuję, ale dajcie mi do tego prawo w urodziny :D Pozostaje mi tylko życzyć wam miłej lektury i prosić o komentarze!

Oczami Annie:
Stanęliśmy w jakimś opustoszałym zaułku. Było ciemno, u wylotu uliczki pobłyskiwał słabo księżyc, rzucając mdławe światło. Stała tu co prawda latarnia, ale była zgaszona. Był to jeden z tych miejskich zakątków, w którym przenigdy nie chciałabym się znaleźć. Mrok jedenak doskonale czuł się pośród cieni zaułka. 
- Gdzie jesteśmy? Po co tu przybyliśmy? - wyszeptałam. Ku memu zdziwieniu, mój głos brzmiał tak jak dawniej. Przez chwilę Głos stracił panowanie, nie ukrył mego lęku. Przeszył mnie dreszcz podniecenia. Może nie jest jeszcze tak źle!
- Jesteśmy w Rosji, w Petersburgu. A przybyliśmy tu oczywiście po naszego dowódcę - odparł spokojnie Pan Koszmarów. Nagle w mroków uliczki wyłoniła się jakaś postać. Po chwili mogłam przyjrzeć się owemu tajemniczemu jegomościowi z bliska. Był to chłopak dwa, może trzy lata starszy ode mnie. Miał gęste czarne włosy, sterczące niesfornie. Jego oczy miały barwę czekolady. Ubrany był w obcisłą popielatą koszulkę, skórzaną kurtkę i czarne jeansy. Gdy tylko nas dostrzegł, cofnął się.
 - Ty! - warknął, patrząc na Mroka. Ten tylko uśmiechnął się i wyciągnął ręce w geście powitania.
- Lazar Orlov, mój przyjaciel!
- Powiedziałem ci już, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! Nie znam cię - krzyknął. 
- Spokojnie, spokojnie - Mrok starał się go uciszyć. - Chyba się mnie nie boisz?
- Oczywiście, że nie - odparł szybko chłopak. Przysłuchiwałam się tej konwersacji z rosnącym zainteresowaniem. Czegoś jednak nie rozumiałam.
- Panie? - zapytałam.
- Czego chcesz? - zirytował się Mrok, który właśnie chciał powiedzieć coś Lazarowi.
- Czy... Czy on nie powinien mówić po rosyjsku? Nie powinnam go rozumieć.
Mrok wyprostował się, spojrzał na zdezorientowanego chłopaka i  powiedział:
- Oczywiście, że on mówi po rosyjsku. My, jako istoty nie całkiem ludzkie rozumiemy każdy ludzki język - odpowiedział. - Gdybyśmy tu przybyli przed twoją przemianą, nie zrozumiałabyś ani słowa.
- Zaraz, zaraz! - wtrącił niepewnie Lazar. - Ona - tu wskazał na mnie - była człowiekiem? 
Czarny Pan uśmiechnął się chytrze. Właśnie oto mu chodziło.
- Oczywiście. Jednak różnica między wami jest dość spora. Ona nie jest tchórzem. Dołączyła do mnie, nie bojąc się wziąść los we własne ręce. Ją także urazili Strażnicy. Annie pragnie zemsty.
Chłopak spojrzał na mnie niepewnie. Chciałam go ostrzec, żeby uciekał, nie dał się zwieść Mrokowi. Głos jednak powrócił ze zdwojoną mocą, powstrzymując mnie przed powiedzeniem czegokolwiek.
- To ja was zostawię na chwilę samych - szepnął Mrok i ruszył ku wylotowi uliczki. Lazar ponownie zlustrował mnie wzrokiem.
 - Chyba nie wyglądałaś tak jako człowiek, co? - zapytał, odzyskując pewność siebie dzięki nieobecności Pana Koszmarów.
- Taaaaa - odparłam. Mój głos znów brzmiał jak dawniej. Pewnie Głos pozolił mi na trochę swobody, chcąc wzbudzić ufność w Lazarze. Wciąż jednak trzymał mnie na wodzy, nie pozwalając powiedzieć wszystkiego. Chłopak uśmiechnął się figlarnie.
- To dobrze. Nie chciałbym mieć za partnerkę potwora - zażartował. A więc zdecydował! Czułam euforię Głosu. Ja tymczasem pogrążałam się w rozpaczy. Nie! On nie może dołączyć do Mroka! Wydawał się taki ludzki. Czy tak jak ja zmieni się w puste zimne stworzenie? Nie mogłam na to pozwolić. Byłam jednak bezsilna.
- A więc przyłączysz się do nas? - zapytałam po chwili tym chłodnym tonem Głosu.
- A warto? - zapytał. Pokiwałam głową wbrew własnej woli.  
- Posłuchaj - powiedziałam powoli. Mój głos brzmiał spokojnie, choć wewnątrz staczałam walkę z Głosem, który za nic nie chciał pozwolić mi na powiedzenie czegokolwiek. - Czy tobie również Strażnicy coś zrobili? Mrok wspominał o tym.
Lazar zamyślił się.
- Tak - powiedział po chwili. - Bo widzisz, jestem... jakby to ująć, jestem potomkiem Northa.
- Co?! - krzyknęłam zszokowana. Chłopak potwierdził posępnie.
- Zanim North został Strażnikiem miał dwójkę synów blźniaków, Aleksego i Stepena. Gdy Nicolas ich opuścił, bracia pogrążyli się w rozpaczy. Byli jednak silni. Udało im się zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z przeszłości. Ożenili się, mieli dzieci. Niestety ostatni potomek Aleksego zginął podczas II wojny światowej. Ja jestem potomnym Stepena, a tym samym praprapra i ileś tam jeszcze razy pra wnukiem Northa.
- Łał! Ale co się stało? To znaczy... Dlaczego go nienawidzisz? - zapytałam przypatrując się chłopakowi z rosnącą ciekawością.
- Ja... On... - nie mógł wysłowić się Lazar. W końcu zamknął oczy, wziął głęboki wdech i zaczął mówić. - North długo poszukiwał swych potomków. Był pewien, że prawnuki jego synów wciąż żyją. I znalazł mnie. Moja matka, po której odziedziczyłem rodowód sięgający Stepena umarła, gdy miałem sześć lat. Moja babka też nie żyje. Jestem więc jedynym pozostałym przy życiu potomkiem Northa. Mikołaj niesamowicie się ucieszył. Wszystko mi wytłumaczył. A ja po raz pierwszy byłem szczęśliwy. Nic jednak nie trwa wiecznie. Skończyło się. North miał pracę  i pozostawił mnie na pastwę losu. Nie mam przyjaciół. Nie mam nikogo. Jedynie ojca, który wyjechał na zachód. A potem znalazł mnie Mrok.
Wezbrała się we mnie fala współczucia. Biedny Lazar. Czy rzeczywiście North był zdolny zrobić coś takiego? Tak - mówił mi głos. A ja wyjątkowo mu uległam. Nagle u mojego boku pojawił się Mrok.
- To jak? - zapytał, znając jednak z góry odpowiedź. Lazar zrobił krok do przodu.
- Jestem gotowy.
- Jest jeszcze jeden szczegół - przypomniał Mrok. - Przemiana.
- Ach, przemiana... - chłopak stanął tuż przed Czarnym Panem i przymknął powieki. North oprószył go czarnym piachem. Lazar zaczął się kręcić coraz szybciej i szybciej, tak jak ja podczas przemiany. Piach wirował wokół niego, stwarzając miniaturową trąbę powietrzną. W końcu chłopak zatrzymał się zupełnie odmieniony. Otworzył oczy. Były teraz takie same jak moje, całe czarne i puste. Czarne włosy nie zmieniły się zupełnie, ale jego cera stała się kredowobiała. Ubrany był w czarną koszulę i spodnie oraz długi, sięgający ziemi skórzany płaszcz. Czarny oczywiście. U pasa miał trzy błyskające złowrogo sztylety.  Wyglądał jednocześnie potwornie i przystojnie. To połączenie mnie zaniepokoiło. Mrok wyszczerzył się z triumfem wypisanym na twarzy.
- Panie - powiedział Lazar, skłaniając głowę ku Panu Koszmarów. Zachował swój głęboki głos. Nie przerodził się on w podobny do mojego skrzek. Zauważyłam jednak, że w obecności Lazara mój głos brzmiał tak, jak dawniej. Miejmy nadzieję, że będzie tak dalej.
- Myślę, Lazarze - odezwał się uroczyście Mrok. - Że twoje imię nie pasuje do... Twojego nowego wizerunku. Twoje także, Annie.
Skłoniłam posłusznie głowę.
- Jestem Fear - powiedział Lazar. Po chwili ja usłyszałam jak Głos wyszeptuje moje nowe imię.
- Jestem Obscurity - zawołałam. Mrok uśmiechnął się z dumą patrząc na swoje twory.
- A więc, Fearze i Obscurity - rzekł wolno - Jesteście parą królewską w mojej armii. Potrzebujecie jeszcze podwładnych.    

Oczami Jacka:
Patrzyłem z zachwytem jak rosalia śnieżna wypuszcza kolejne pączki. Największy kwiat był już wielkości mojej pięści. Białe płatki błyszczały od błękitnej siateczki pokrywających je wzorów. Z równym upojeniem przypatrywałem się twórczyni tej roślinki. Rosalie stała, z troską oglądając listki jakiegoś krzaczka. Zdawała się tak delikatna jak płatki kwiatu, ale jednocześnie pełna wigoru i pozytywnej energii, którą wręcz emanowała. Patrzyłem na nią przez chwilę. Dotąd pamiętam, gdy mówiłem Annie, że miłość to nie jest rzecz dla mnie. Biedna Annie. Uratujemy ją! Na pewno uratujemy, a ona z pewnością chciałaby żebym zrobił pierwszy krok. Zebrałem się w sobie i podszedłem do Matki Natury.
- Popatrz, Jack - powiedziała szeptem, jakby bała się, że głośniejszy dźwięk zniszczy jej małe zielone ustronie. - Właśnie mamy szansę, może jedyną, żeby zobaczyć cud. Cud narodzin nowej rośliny. 
Tymi słowy, dmuchnęła delikatnie na skrawek ziemi przed sobą. Po chwili z podłoża wychyliła się filigranowa łodyżka. Potem pojawił się pierwszy listek, a jescze później kolejny i kolejny. Przypominało to trochę przyspieszoną taśmę na filmach przyrodniczych, którze kiedyś Annie mi pokazywała. Tyle, że tam po prostu przyśpieszyli nagranie czegoś, co trwało kilka miesięcy, a tu roślina rosła za pomocą magii Matki Natury.
- Cud, masz rację - przyznałem szczerze. Wziąłem głęboki wdech i powiedziałem:
- Rosalie?
- O co chodzi, Jack? - zapytała. Była rozmarzona, jakby co dopiero się obudziła i nie mogła jeszcze sobie uzmysłowić, że to był tylko cudowny sen. Zrobiłem krok do przodu. Ona nie cofnęła się. Szybko wyciągnąłem rękę, pochwyciłem ją w talii i zaciskając ze zdenerwowania i podniecenia powieki, pocałowałem ją. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Coś było jednak nie tak. Ona nie odwzajemniła mojego pocałunku. Otwarłem powoli oczy i spojrzałem na Matkę Naturę. Ta tylko wpatrywała się we mnie smutno. Położyła dwa palce na moim podbródku i odsunęła mnie delikatnie.
- A więc się stało - wyszeptała cichutko. Jej głos był pełen smutku, tak jak wyraz jej twarzy.
- Ja... Ja... Nie rozumiem - wyjąkałem. Właśnie wyszedłem na idiotę.
- Jack... Ja cię nie kocham. Ty mnie zresztą też nie.
- Cco?
- Bo widzisz, to się nazywa urokiem kwiatów. Twoje pierwsze uczucia wobec mnie zostały spotęgowane. Można to porównać do czaru, który przyciąga owady do słodkich, apetycznych kwiatów. Niestety ja nad tym nie panuję. Przykro mi.
Powinienem być zły. Zostałem przecież zaczarowany. Poczułem jednak ulgę i zmieszanie. Te dziwne myśli, które nachodziły mnie w obecności Rosalie, powstały z winy magii!
- Ale zachowywałaś się tak, jakbyś... Jakbyś chciała... - wydusiłem do siebie po chwili. Matka Natura jedynie melancholijnje zaprzeczyła.
- Przykro mi to mówić, Jack, ale czasami wy, mężczyźni zachowujecie się jak kretyni - powiedziała. - Jedyne czego chciałam, to przyjaźni. Chyba istnieje coś takiego, jak przyjaźń damsko-męska, prawda? A ty to źle zainterpretowałeś... Jasne, to też trochę wina moich czarów, ale jak mówiłam, ja nad tym nie panuję,a nie wiedziałam, że to do mnie czujesz. W sumie to nie było nawet prawdziwe uczucie.
Pokiwałem głową. To nawet lepiej. Miłość to po prostu dla mnie coś zbyt skomplikowanego.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś. I przepraszam... No wiesz, za ten wyskok.
- To nie była twoja wina - odparła Matka Natura, siląc się na uśmiech.
- No to... Ja już pójdę - powiedziałem spokojnie. Odwróciłem się i ruszyłem do drzwi, ale Rosalie podbiegła do mnie i złapała za ramię. Odwróciłem się do niej zdziwiony. Po jej policzkach spływały łzy.
- Rose, czy coś stało? - spytałem zmartwiony.
- Ja.. - wyjąkała dziewczyna. - Ja już po prostu dłużej nie mogę!
- Czego nie możesz? - byłem bardzo zdezorientowany.
- Nie mogę tego ukrywać. To dlatego tak bardzo chciałam się zaprzyjaźnić! Żeby przekonać siebie samą, że to moje miejsce. Ciągle jednak czuję, że ja tu wogóle nie pasuję. Jestem tak inna od was!
- Rosalie, o czym ty mówisz? - zapytałem jeszcze bardziej zdziwiony. Dziewczyna uporczywie wpatrywała się w ziemię. Po chwili wzięła głęboki wdech i spojrzała na mnie, wachając się. Czułem, że za chwilę dowiem się czegoś naprawdę niesamowitego.
- Jack… - zaczęła. - Jestem córką Mroka.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Propozycje

Cześć! Mam do was pytanie i propozycję. Przeglądając ostatnio kilka blogów z opowiadaniami, zobaczyłam, że oprócz samych rozdziałów, pojawiają się tam również "dodatki". Na przykład osobna karta z opisami i obrazkami występujących tam postaci, czat itp. Chcielibyście podobne rzeczy na blogu? Mogłabym opisać postacie, umieścić tu inne rzeczy, tylko co? Piszcie, czekam na propozycję :D


sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział XVIII

Pozdrowienia z Półwyspu Helskiego! Rozdział dedykuję Ali, która FD co prawda nie czyta, ale porawiła cześć tego rozdziału :) Wcześniej się dużo działo, więc ten rozdział jest... Spokojniejszy. No cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam miłej lektury i prosić o komentarze; miłe czy nie - dają motywację :D

Oczami Jacka:
Wciąż nie mogłem w to uwierzyć! Wydawało mi się to zwykłym mirażem, fatamorganą. Żałowałem tylko, że nie mogłem się obudzić, zostawiając koszmarne zdarzenie jako zwykłą fantazję i wyruszyć w świat, cieszyć się życiem i wolnością. Niestety to nie był sen. Ciągle widziałem oczami wyobraźni te ciemne, martwe oczy, wpatrujące się we mnie bezlitośnie, wręcz przewiercające na wylot. Potem te jej słowa, wypowiedziane głosem przypominającym coś między skrzypienem drzwi, a warkotem silnika. Powiedziała, że powstała dzięki urazie, żywionej wobec mnie. W głebi serca, miałem nadzieję, że ta istota, w którą przemieniła się Annie zawładnęła jej świadomością. Nie chciałem przyjąć, że powiedziała to, co naprawdę myślała. Miała jednak rację. Gdyby nie ja, znikający bez wyjaśnień, Mrok nie przekabaciłby jej na mroczną stronę. Żywiła wobec mnie smutek, rozczarowanie, gorycz, a Pan Koszmarów jako mistrz perswazji z łatwością to wykorzystał. Co się teraz stanie, zastanawiałem się. Z monologu Mroka wynikło, że szykuje on coś naprawdę groźnego. Co oznaczałoby unicestwienie Strażników? Czy po prostu stalibyśmy się niewidzialni? Czy Stracilibyśmy swoje magiczne siły, a może i nieśmiertelność? Czy... Nie mogłem dokończyć myśli. Czy moglibyśmy umrzeć? Nigdy nie zastanawiałem się nad śmiercią. Jestem nieśmiertelny, więc ten temat jakby mnie nie dotyczy. Ale, gdyby nie pozostał nikt wierzący... Koniec! Nie mogłem się depresjonować. Zamrugałem kilkakrotnie powiekami, aby się otrząsnąć. Siedziałem na drewnianym parapecie, w jednym z licznych pokoi Bazy Głównej. Zaszyłem się tu w nadzei na odrobinę spokoju, aby pozbierać myśli po wczorajszych wydarzeniach przy Stonehenge. Rozmyślania nie przyniosły jednak ulgi, a falę bólu. North zakazał nam wszystkim opuszać bazy. Kolejne spotkanie z Mrokiem mogło nastąpć w każdej chwili, a my musieliśmy być gotowi. Głęboko westchnąłem, wstałem i spojrzałem  w okno. Ogromny Księżyc wznosił się powoli po nieboskłonie. Była pełnia. Jego blask wpadał do pokoju, barwiąc podłogę białawymi smugami. Na niebie lśniły już pierwsze gwiazdy. Machnąłem kijem i okno otwarło się z cichym stuknięciem. Do pomieszczenia wpadł ostry lodowaty wicher, ale mi nie sprawiało to problemu jako, że byłem duchem zimy. Spojrzałem na srebrną tarczę.
- Dlaczego?! Dlaczego stawiasz na mojej drodze tak wiele przeszkód? - zapytałem. Choć szczerze wątpiłem w to, że Księżyc odpowie, to musiałem się wyrzyć, dać upust zkumulowanym emocjom. - Na początku odebrałeś wspomnienia, pozostawiłeś samego, skazany na samotność przez setki lat. Potem mianowałeś Strażnikiem, choć nie wiedziałem dlaczego. Teraz to. Gdy zacząłem się do kogoś przywiązywać, odbierasz mi go, zmieniasz we wroga. Cóż zrobiłem nie tak? Wiem, że nie odpowiesz. Ale choć jedno słowo. Jeden znak. Pozwól mi zrozumieć. 
W moim głosie usłyszałem lęk, żal, troskę, samotność. Nagle Księżyc przysłąnęły czarne pierzaste chmury. Odwróciłem wzrok od okna i rozejrzałem się po pokoju. W ciągu tych pięciu lat bycia Strażnikiem nieświadomie przywłaszczyłem sobie ten pokój. Nie miałem pałacu, jak Zębowa Wróżka, ani ukrytej krainy Zająca. Za to nie wiadomo dlaczego przywiązałem się do tego pomieszczenia. Ściany, podłoga i sufit były drewniane. Na posadzce znajdował się gruby biały dywan. Przypominał trochę śniegowy puch i to może dlatego tak mi się podobał. Znajdowało się tam również kilka szafek i regałów. Jeszcze pięć lat temu były puste. Teraz zapełniły się zgromadzonymi przeze mnie przedmiotami. Było tu kilka książek, które pożyczyłem z ogromnej biblioteki Northa i zapomniałem ich oddać, śnieżka, którą zaczarowałem tak, aby nigdy nie topniała, a także kilka podarunków od Strażników. Duże jajko wielkanocne, pomalowane w śnieżynki, które dostałem od Zająca w zeszłym roku na Wielkanoc, pudełko z moimi zębami, dziwna matryjoszka, którą wykonał dla mnie North. Kiedyś pokazał mi swoją, a potem postanowił zrobić mi własną. Była tu również kula śnieżna, tyle, że zamiast śniegu sypał się w niej zaczarowany pył Piaska. Na jednej ze ścian wisiał obraz, podarowany przez Annie. Nagle moje rozmyślania przerwał krzyk gdzieś na korytarzu. Wybiegłem zdezorientowany, nie wiedząc czego się spodziewać. Zastałem tam Jacka i Rosalie. Ta druga cała była wysmarowana pomarańczową mazią i białawymi pestkami. O'Lantern tarzał się po podłodze, dusząc ze śmechu. Gdy Natura strzepnęła część substancji z twarzy, włosów i ubrania, spojrzała na patrona Halloween i w jednej chwili rzuciła się na niego. Ten jednak był szybki, przetoczył się, wstał i pobiegł korytarzem, a Rosalie za nim. Przypatrywałem się tej niecodziennej scenie z uśmiechem na ustach. Po kilku minutach wróciła uśmiechnięta od ucha do ucha Rosalie.
- I co? - zapytałem.
- Zamknęłam go w olbrzymim pąku róży - odparła z niemałą satysfakcją. - Będzie na następny raz pamiętał  żeby nie zadzierać z Matką Maturą.
- A co tak właściwie zrobił?
 - Wrzucił mi do pokoju ogromną dynię. Gdy tylko jej dotknęłam, wybuchła! 
- Hahahaha - zacząłem się śmiać. Coraz bardziej lubiłem tego malucha. - Niezły jest.
- Tak, na pewno. Nie śmiej się to wcale nie jest śmieszne! Wypowiedział mi wojnę. Mam zamiar się zemścić. Nic mu nie mów, dobrze?
- Oczywiście - zapewniłem, mrugając porozumiewawczo. Rosalie wróciła do swojego pokoju. Ja postanowiłem się przejść po Bazie. W czasie spaceru natchnąłem się na Northa, który poprosił mnie, abym zwołał wszystkich na spotkanie. Potrzebowałem czegoś do zrobienia, więc ucieszyłem się. Odnalazłem Piaska, Zająca, Wróżkę, Naturę, ale ani śladu O'Lanterna. Gdy zebraliśmy się w jednej z licznych sal Bazy Głównej, Mikołaj nakazał nam usiąść przy długim stole.
- Są wszyscy, to dobrze! A nie. Oczywiście Jack gdzieś zniknął - mruknął North, wznosząc oczy ku niebu. 
- Nigdzie go nie znalazłem - odpowiedziałem na usprawiedliwienie.
- On... Zaraz powinien się tu zjawić - powiedziała tajemniczo Rosalie. Spojrzałem na nią pytająco, a ona posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. Miała rację. Po zaledwie kilku minutach do pokoju wpadł Jack. Miał wywieszony język, a dłonie zacisnął w piąstki.
- Co się stało? - zapytał zdziwiony North.
- Prezent... Słodycze... Wody! - wrzasnął. Mikołaj klasnął w ręcę, a do sali wbiegło kilka elfików, trzymających dużą butelkę wody. O'Lantern chwycił ją zaczął łapczywie pić. Gdy butelka była już pusta, a miała z półtora litra pojemności, Jack rozejrzał się. Zatrzymał spojrzenie na Naturze. Wyciągnął oskarżycielsko palec i krzyknął:
- Ty!
- To ty zacząłeś tę zabawę - odpowiedziała niewinnie. Maluch spojrzał na nią morderczo, a następnie usiadł obok mnie, rzucając jej co chwilę spojrzenia spode łba.
- Ja się zemszczę. I pomyśleć, że uważałem cię na początku za niezłą dziewczynę - mruknął sam do siebie, tak że nie usłyszał go nikt, oprócz mnie.  - Ma charakterek, bez wątpienia. Rzuciła mi wyzwanie!
- Ekhem - odchrząknął North, starając się zwrócić na siebie uwagę. - Skończyliście już? Możemy zaczynać?
Wszyscy potaknęli.

Oczami Annie:
Po przemianie czułam się dziwnie. Trochę tak, jakby ktoś oprócz mnie samej mieszkał w moim ciele. Cichy, gniewny głosik podszeptywał mi cały czas mroczne rozwiązania, jak ten diabełek, który w chwilach wachania pojawiał się na ramieniu postaci z kreskówek, ale gdzie podział się aniołek? Głos zachęcał do posuszeństwa Mrokowi oraz nienawiści do Jacka i Strażników. Nie mogłam się mu oprzeć. Gdy zniknęliśmy ze Stonehenge, przybyliśmy do bazy Mroka. Ten pokazał mi jakiś pokój, w którym mogłabym rezydować. Było to mroczne pomieszczenie o ścianach pokrytych szaro-białą pasiastą tapetą, pozdzieraną w niektórych miejscach. Jedynymi meblami było duże żelazne łóżko i wysoka, bogato zdobiona szafa. U sufitu wisiał pokryty pajęczynami żyrandol, a drewniana podłoga była zasłana upiornymi zabawkami. Były tam rozprute misie z zwisającymi smętnie brudnymi łapkami, lalki bez oczu, w potarganych sukienkach, żołnieżyki pozbawione kończyn. Całość przywodziła na myśl jakiś senny koszmar, ale w końcu znajdowałam się w domu Pana Cieni. Nie odczuwałam strachu dzięki tajemniczemu głosowi w głowie. Zmęczona zdarzeniami dzisiejszego dnia, od razu ułożyłam się na łóżku i zasnęłam, usypiana przez jakąś starą pozytywkę, ukrytą wśród zabawek. 
***
- Dobrze spałaś? - zapytał Mrok. Siedzieliśmy w sali, w której piliśmy kiedyś herbatę. Teraz    Pan Koszmarów znów poczęstował mnie swoim ulubionym napojem. Patrząc w filiżankę białej cejlońskiej herbaty odpowiedziałam:
- Tak, dziękuję - mój głos mnie przerażał. Było to skrzeczący, głęboki warkot. Zawsze tak wyobrażałam sobie ton, jakim mówiły kobiece potwory i czarownice w książkach, które czytałam. Przed herbatką Mrok pokazał mi lustro, a ja się przeglądnęłam w nim. Przerażałam siebie samą. Mój głos, moje oczy i włosy, mój strój. Miałam ochotę uciec jak najdalej od tego widoku. Jednak nie mogłam uciekać przed samą sobą. Zaczęłam się buntować przeciwko własnej osobie, ale cichy tajemniczy głosik stłumił moje emocje. Byłam uwięziona we własnym ciele. Nie panowałam nad swoimi gestami, wypowiedziami.mzupełnie tak, jakby Głos przejmował powoli nade mną panowanie. A co jeśli ja zniknę zastąpiona przez to stworzenie? Nie! Nie pozwolę na to.
- Zapewne zastanawiasz się, co dalej - Czarny Pan przerwał moją wewnętrzną walkę. Potaknęłam, nie całkiem świadoma tego co robię.
- Jesteś pierwszym członkiem Armii Cienia. Pierwszym, ale nie jedynym. Stworzymy armię podobnych tobie. Najpierw zwerbujemy najsłabsze dziecięce ogniwa. Dzieci porzucone, zranione, smutne. Takie, jak ty.
- Rozumiem - wyharczałam. - To bardzo dobrze.
Tak naprawdę nie uważałam, że to dobrze. To było beznadziejne. Głęboko współczułam tym wszystkim niewinnym istotom, które upodobnią się do mnie za sprawą czarów Mroka. Chciałam powstrzymać Pana Koszmarów, ale sama nie umiałam opanować nawet własnego ciała.
- Mam już na oku kogoś idealnego do roli przywódcy Armii. Wybacz, ale moje odziały potrzebują twardej męskiej ręki, a ty, no cóż, jesteś po prostu za miękka.
- Oczywiście - powiedziałam, wbrew mojej woli. Choć moja kamienna na twarz o czarnych pustych oczach pewnie tego nie zdradzała, to właśnie toczyłam wewnętrzną walkę z Głosem.
- Czeka nas wycieczka - powiedział Mrok uśmiechając sę drapieżnie. Jego białe rekinie zęby błysnęły niebezpiecznie, gdy wyciągnął ku mnię swą dłoń. Ja wiedziałam co mnie za chwilę czeka. Nieprzyjemne zawroty głowy podczas teleportacji. Nie chciałam z nim nigdzie iść, pragnęłam stąd jedynie uciec. Głos znowu jednak zrobił coś wbrew mnie. Podałam Czarnemu Panu dłoń i wszystko dokoła rozmyło się w chmurze czarnego piachu.