środa, 30 stycznia 2013

Rozdział VI

Wybaczcie, że nie wsadzałam od półtora tygodnia. Po prostu... Nie miałam weny. Nie mam zamiaru pisać na siłę, tylko po to, żeby dodawać posty regularnie. Piszę tylko wtedy, gdy mam pomysł i czas. Mam nadzieję, że spodoba się wam owoc mojej pracy :) Zachęcam do komentowania. Miłej lektury!

Oczami Jacka:
Cóż... Przyznaję, kompletnie zapomniałem o spotkaniu z Annie kolejnego dnia. Wiem, że to było dla mnie bardzo ważne, ale miałem masę pracy. Zbliżała się zima i wszystko było na mojej głowie. Sprowadzić chmury, z których spadnie śnieg, oziębić powietrze, zamrozić stawy i rzeki, wymalować mrozem okna. Właśnie byłem w okolicy Syberii, sprawdzając, czy wszystko idzie dobrze. Był zimny wieczór. Ciemne chmury wydawały się tylko czekać na mój znak, aby rozpętać śnieżycę. Lodowaty wiatr bezlitośnie smagał mnie po twarzy, ale mi to nie przeszkadzało. Zakręciłem laską w palcach. Uśmiechnąłem się radośnie i poszybowałem do góry. Wtedy sobie przypomniałem. Spotkanie z Annie. „Na szczęście to dopiero jutro, mam jeszcze całą dobę.” - pomyślałem. „No może pół, uwzględniając strefy czasowe.” Tutaj wszystko szło pomyślnie, więc postanowiłem odwiedzić Northa. Zwykłym ludziom podróż z Syberii na biegun północny zajęła by kilka godzin lecąc samolotem, jednak mi wystraczyło tylko parenaście minut i już stałem przed wielkim budynkiem. Stał on na szczycie wysokiej góry lodowej, tuż przy skraju przepaści. Zbudowany z grubych bali drewna, z dużym okrągłym dachem i wieloma okienkami, rozświelonymi przez stare żyrandole i kolorowe lampki choinkowe wyglądał magicznie. W sumie, jako, że była to siedziba Świętego Mikołaja wyglądała odpowiednio. Podleciałem do dużych drzwi wejściowych i zapukałem. Po chwili drzwi się rozchyliły i przez szparę wyglądnął włochaty stwór. Miał trzy metry wzrostu i był potężnie zbudowany. Jego olbrzymie cielsko porastało długie szarobeżowe futro. Był to mój stary znajomy, yeti o imieniu Phil. Zanim zostałem Strażnikiem i uzyskałem wstęp do siedziby Mikołaja wielokrotnie próbowałem się tu włamać. Dzięki temu miałem częstą przyjemność spotkania się z Philem i jego pięścią. Ona tylko wygląda na taką milutką i włochatą. Kiedyś związał mnie papierem do pakowania prezentów oraz wstążkami i wywalił mnie z dachu domu. Yeti spojrzał na mnie swoimi małymi zielonymi oczkami, po czym chrząknął. W jego języku mogło znaczyć to dosłownie wszystko, od „Hej! Miło, że wpadłeś.”, przez „Idź sobie.” do „Mmm... Zimno dziś na dworze”.
- Cześć! Ja, eee... - sam nie wiedziałem, po co przyszedłem - Wpadłem odwiedzić Mikołaja.
Stwór zlustrował mnie z góry do dołu, po czym z niechęcią otworzył drzwi. Wszedłem do środka. Phil poprowadził mnie ciemnym korytarzem. W końcu doszliśmy do wielkiej Głównej Pracowni. To tu pomocnicy Mikołaja, elfy i yeti produkowali zabawki. Miejsce, jak zwykle tętniło życiem. W powietrzu latały plastikowe samoloty. Wszędzie panował gwar. Weszliśmy po schodach na galeryjkę, z której był jeszcze lepszy widok na salę. Nagle pod nogi Phila wpadł mały elf. Był cały poobklejany kolorowymi cukierkami. Powiem wam w sekrecie, że elfy nie są obdarzone zbytnią inteligencją. Yeti spojrzał na niego groźnie, a stworek skulił się i uciekł pobrzękując swoim dzwoneczkiem przy czapce. Poszliśmy dalej, w kierunku dużych drewnianych drzwi, pracowni samego Świętego Mikołaja. Zapukałem i wszedłem.
- Jack! - usłyszałem radosny głos. - Witaj!
- Hej, North! - to jego prawdziwe imię, nie Mikołaj. Podszedł do mnie potężnie zbudowany mężczyzna, z długą brodą i gęstymi brwiami. North nie przypomina grubego staruszka, odzianego w czerwony kubraczek i z czapką z pomponem na głowie. Ten Mikołaj z reklam i książek jest zupełnie inny niż prawdziwy. North chodzi w grubym czerwonym płaszczu z futrem. Nosi ciężkie, skórzany buty i brązową czapkę, przypominającą rosyjską ushankę. Na jednym przedramieniu ma wytatuowane słowo „Naughty” (niegrzeczny), a na drugim „Nice” (grzeczny). Mówi z rosyjskim akcentem.
- Co cię to sprowadza, chłopcze?
- Ja... Zostawiłem tu coś. Chiałbym to sobie wziąść. - odparłem.
- Nie ma problemu. Jeśli wiesz, gdzie to jest idź po to. Módl się tylko, żeby elfy ci tego nie zjadły. Ostatnio próbowały choinkę i latawiec, więc miej się na baczności. Wciąż nie wiem, dlaczego trzymam tutaj te głupie stworzenia - odpowiedział. Uśmiechnąłem się. Mikołaj to naprawdę równy gość. Wyszedłem z jego pokoju i udałem się na dół, do wielkiego globusu. Pokrywały go malutkie jasne światełka. Każde z nich było dzieckiem, które wierzyło w Strażników. Annie była jednym z nich. Przy kuli znajdowało się niewielkie biurko. Otworzyłem górną szufladę i wyjąłem z niej wąskie pudełeczko. Na jednej ze ścianek wymalowany był obrazek małego chłopca o brązowych włosach ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Ja. To była szkatułka z moimi zębami. Wiem, że brzmi to komicznie, ale to prawda. Zanim jeszcze byłem Jackiem Frostem też wypadały mi zęby, jak każdemu innwmu brzdącowi. Zębowa Wróżka kolekcjonuje zęby każdego dziecka na świecie i wkłada je do takch pojemników, bo jest to źródło wspomnień. Wspomnień z dzieciństwa. Dzięki temu dowiedziałem się, że miałem siostrę i rodzinę oraz, że zanim stałem się panem zimy w ogóle istniałem. Właśnie miałem zamiar pokazać dziś Annie. Wsadziłem pudełko do kieszeni bluzy. Wpadłem jeszcze do pracowni Northa, aby się z nim pożegnać. Uśmiechnąłem się do Phila i wyszedłem. Machnąłem laską i porywisty szybki wiatr uniósł mnie i poprowadził, tam gdzie chiałem do domu Annie. Nie spieszyło mi się zbytnio, więc zanim stanąłem przed jej domem zdążyło się już ściemnić. Wleciałem, jak zwykle, przez okno do jej pokoju. Czytała właśnie książkę. Na mój widok podrerwała się i podbiegła do mnie z promiennym uśmiechem na ustach. Jej długie blond włosy opadały na plecy złotymi kaskadami, a duże neibieskie oczy payrzyły na mnie radośnie.
- Jesteś! - powiedziała z entuzjazmem.
- No jasne! Przecież obiecałem, że będę. - usiedliśmy na jej łóżku.
- Miałeś skończyć swoją opowieść.
- Tak, oczywiście. Wczoraj starałem się opowiedzieć wszystko, jak najkrócej. Teraz mamy trochę czasu. Bo mamy? - spytałem. Ona pokiwała głową. - Nie chcę ci mówić dokładnie o moim życiu, zanim zostałem Jackiem. Po prostu ci to pokaże - wyjąłem z kieszeni pudełko.
- Co... Co to jest? - spojrzała ze zdziwieniem na pudełko. Opowiedziałem jej więc o tym, jak Zębowa Wróżka zbiera zęby, aby zachować wspomnienia dzieci. Potem otwarłem pudełko. Zobaczyliśmy, jak wychodzę z moją siostrą na łyżwy, jak ratuję ją przed zatonięciem i jak sam wpadam do wody. Gdy „projekcja” się skończyła Annie spojrzała na mnie z podziwem.
- Ty.. Poświęciłeś się. Uratowałeś ją.
- Nie zrobiłabyś tego, gdyby chodziło o twojego brata?
- Nie wiem. Może... Trudno jest mówić o rzeczach, których nigdy nie przeżyłam. Dobrze, a teraz opowiedz, jak stałeś się Strażnikiem. Opowiedziałem więc jej. O zagrożeniu, jakie stanowił Cień, o wezwaniu przez Strażników, o woli Księżyca, o Jamie'm i jego małej siostrze Sophie i o tym, w jaki sposób pokonaliśmy Czarnego Pana. Nie mam pojęcia, ile opowiadałem, ale w domu Annie pogasły już wszystkie światła. Tylko lampka przy jej łóżku była zapalona. Po skończonej projekcji dziewczyna zamyśliła się.
- Kiedy to było? - zapytała w końcu.
- Cała przygoda z Cieniem i Strażnikami? Jakieś trzy lata temu. - odpowiedziałem.
- A czy to Jamie uwierzył w ciebie po raz pierwszy? Czy dzięki niemu zaczęto cię widzieć?
- Tak, Jamie to naprawdę niezwykły chłopiec. Od czasu do czasu go odwiedzam. Zawdzięczam mu praktycznie wszystko. Gdyby nie on zawsze już byłbym duchem, nie widocznym dla nikogo. - nastała długa chwila milczenia. Annie wpatrywała się w okno z jakimś smutnym wyrazem twarzy.
- Coś nie tak? - zapytałem. Otrząsnęła się.
- Nie, nie. Tylko... To takie niesamowite. No wiesz, walka z koszmarami, wiara dzieci, wszystko to, o czym mi opowiadasz. Spotkałam Jacka Frosta, pana mrozów, śniegów i wiatrów. To jest jak sen. Boję się tylko obudzić.
- Nie obudzisz się, bo to nie sen - odpowiedziałam. - I mam zamiar ci to przypominać.
Spojrzała na mnie z nieśmiałym uśmechem na ustach.
- Jack, dziękuję.

Oczami Annie:
Odtąd spotykałam się z Jackiem bardzo często. W drodze do szkoły i do domu. Wieczorami i w weekendy. Opowiadał mi wiele rzeczy. Po dwóch tygodniach od spotkania, gdzie pokazł mi swoje wspomnienia wiedziałam o nim prawie wszystko. Co robił, jak w ciągu ostatnich dwóch lat starał przekonać jak najwięcej dzieci, że istnieje, co sądził o innych Strażnikach i sprawach ludzi. Ja mówiłam niewiele. Moje życie, zwykłej, nudnej czternastolatki wydawało się niczym w porównaniu do barwnego, pełnego przygód żywota Jacka. Zastanawiałam się, jak moje dotychczasowe życie mogło mnie zadawalać. Teraz wkroczyłam w zupełnie nowy, bardziej interesujący świat. W końcu stwierdziłam, że Jack został moim najlepszym przyjacielem. Powiedziałam mu to. On uśmiechnął się i powiedział, że ja też jestem jego przyjaciółką. Przyjaźń wymaga czasu. Jednak z niektórymi osobami wystarczy kilka rozmów i już czujesz w niej bratnią duszę. Tak był z nim.
Pewnej nocy, na początku grudnia, gdy spałam sobie smacznie ktoś obudził mnie szturchnięciem w plecy.
- Annie! Wstawaj! - to był Jack. Przetarłam zaspane oczy i ziewnęłam. Chłopak stał w nogach łóżka, uśmiechając się do mnie tajemniczo. Obok niego był ktoś. Zapaliłam lampkę nocną i omal nie krzyknęłam. Towarzysz Jacka był potężnym, dużym mężczyzną. Miał gęstą długą brodę i grube brwi, spod których spoglądały na mnie bystre niebieskie oczy. Ubrany był w czerwony kożuch, a na głowie miał brązową czapę.
- Poznaj Northa - rzekł Jack, wskazując na mężczyznę. Rzeczywiście, to był on. Jack opisywał mi go niejednokrotnie. Nie miał nic wspólnego z ludzkim wyobrażeniem Świętego Mikołaja.
- Witaj, Annie! - huknął. Miał mocny, donośny głos i... czyżby rosyjski akcent? - My tylko na chwilę. Są mikołajki i mamy dla ciebie mały prezent - wyjął zza pleców małą paczuszkę i podał Jackowi. Ten wręczył mi ją. Wzruszyłam się...
- Wy... Naprawdę nie trzeba było. Dziękuję. - powiedziałam.
- Rozpakuj ją! - zawołał Jack. Zaczęłam delikatnie rozpakowywać prezent. W środku była książka. Gruba, oprawiona w skórę z wytłoczonym napisem „Strażnicy”.
- To nasza wersja książki o duchach dzieciństwa. Prawdziwa, wiarygodna wersja. Jeśli... - nie zdążył dokończyć, bo rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję, jesteście wspaniali. - Jack zarumienił się i wzruszył ramionami. Podziękowałam również Northowi i poprosiłam, żeby zostali na chwilę.
- Niestety musimy iść - odparł Mikołaj. - Jednak z chęcią zaprosiłbym cię kiedyś do naszej kwatery głównej. Do zobaczenia! - po chwili po prostu zniknął. Jack wpatrywał się we mnie przez chwilę. Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy zrobiło się niezręcznie.
- Ja też muszę już iść - rzekł po chwili. Posłał mi szelmowski uśmiech i powiedział:
- Hmm.. Życzę ci miłej lektury, Annie.

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział V

Jest już nowy rozdział. Przepraszam, że nie wsadziłam w zeszły piątek, ale musiałam się pakować na ferie i nie zdążyłam go opublikować. Na feriach nie miałam internetu :/ Chciałam wszystkim podziękować za miłe komenatrze, ale również te negatywne. Nie spodziewałam się, że będę mieć tylu czytelników. Wybaczcie mi wszystkie błędy. Rozdział dedykuję lyusu i życzę miłej lektury!

Oczami Annie:
Moja ekscytacja listem Jacka nazajutrz częściowo opadła, a kolejnego już całkowicie. Z początku z nadzieją wyczekiwałam go wychodząc do szkoły i wracając do domu, ten jednak nie pojawiał się. Byłam sfrustrowana i wściekła, a jednocześnie zawiedziona. Miał się pojawić. Zapomniał o mnie? Oh! To by była przygoda! Zaprzyjaźnić się z kimś rodem z legend. Tuż po rozmowie z nim, przeczytaniem listu, zobaczeniem śniegu poczułam coś niezwykłego. ...Dopełnienie. Mój charakter i zainteresowania raczej nie mieszczą się w kanonie standardowej nastolatki. Lubię oglądać bajki, stare czarno-białe filmy, czytam bardzo dużo książek. Interesuje się biologią i geografią. Nie mam złych ocen, kłopotów rodzinnych. Posiadam niewielu znajomych, bo po prostu nie pasuję do moich rówieśników. Zawsze marzyłam o czymś więcej. Może to głupie, ale chciałabym, będąc starą babcią móc uśmiechnąć się i pomyśleć „W moim życiu zrobiłam coś niezwykłego, coś dla niektórych dziwnego i szalonego, ale dające mi poczucie, że moje życie miało jakiś cel i sens.” Poznanie Jacka dawało mi tę możliwość. Straciłam ją. Siedziałam w pokoju ze spuszczoną głową. Wpatrywałam się tępo w podłogę. Nawet nie zauważyłam kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Już lepiej, żeby się wogóle nie pojawiał! Złudne nadzieje! Zmęczona i smutna poszłam spać. Następnego dnia zaspałam. Myjąc, ubierając się i jedząc nie miałam czasu myśleć o wczorajszym przygnębieniu. Wyleciałam z domu i popędziłam chodnikiem w stronę szkoły. Chodzę na piechotę, bo wystarczy mi dwadzieścia minut na dotarcie do ponurego budynku gimnazjum. Nagle... Łup! Wpadłam na kogoś tak gwałtownie, że aż się przewróciłam. Zaczęłam przepraszać, próbując wstać, gdy wtem spostrzegłam, kim jest osoba obok mnie. Z wrażenia przestałam na chwilę oddychać.
- O matko! - krzyknęłam w końcu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Jack stał tuż obok, z pewnym rozbawieniem przyglądając się mojej reakcji. W tym momencie zauważyłam, że ktoś przygląda mi się z drugiego końca ulicy. Była to nasza stara sąsiadka, pani Manson. Wybałuszała na mnie swoje nienaturalnie wielkie oczy, powiększone przez grube szkła okularów. Z pewnością nie widziała Jacka, więc dziewczyna upadająca bez powodu na ziemię, a potem wydzierająca się w niebogłosy musiał być niecodzienym widokiem. Mruknęła coś pod nosem, odwróciła się i poszła dalej. Stałam, jak zamurowana. Jack, bardzo rozbawiony sytuacją unosił się przy moim uchu. Przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie. Pokiwałam niepewnie głową. Nie chciałam wyjść przed sąsiadami na wariatkę. Chłopak szybko chwycił mnie pod łokcie i pociągnął w górę. Lecieliśmy. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie mogłam nawet wrzasnąć. Wznieśliśmy się tak wysoko, że mogłam zobaczyć całe miasto. Nagle zaczęliśmy spadać. Nie, to nie był upadek, to było nurkowanie. Tak jak jastrząb nagle rzuca się z góry na swą ofiarę, tak my pikowaliśmy lecąc w kierunku parku. W końcu wlecieliśmy pomiędzy gałęzie, już bezlistnych drzew. Jack posadził mnie na ławce, a sam usiadł na jej oparciu.
- Eeee... Cześć! - zaczął niepewnie. Chwilowy szok szybko minął. Spojrzałam na niego spode łba.
- Cześć? Tylko tyle?! Czekałam na ciebie dwa dni, myśląc, że zwariuję. Gdzie ty byłeś? Nie mogłeś przyjść wcześniej? Na dodatek śpieszę się do szkoły!
- Wybacz, naprawdę nie chciałem. Odprowadzenie cię do szkoły zajmie mi trzydzieści sekund. Mamy chwilkę czasu. - odparł spokojnie. Teraz miałam okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Był smukły i wysoki. Jego białe włosy sterczały niesfornie na wszystkie strony. Pociągła twarz była nienaturalnie blada, a na policzkach można było zauważyć kilka piegów. Miał zgrabny, lekko zadarty nos i wąskie sine usta. Jego uśmiech odsłaniał równe, białe zęby. Najbardziej niesamowitą rzeczą w jego wyglądzie były duże, błękitne oczy. Przywodziły na myśl lód i bąbelki powietrza. Wręcz hipnotyzowały swoją głębią. Nieco się uspokoiłam.
- No dobrze, ale najpierw powiedz mi dlaczego widzisz się z mną dopiero teraz.
- Mam trochę roboty, już niedługo zima, a to przecież ja muszę sprowadzić śnieg i mróz - odpowiedział.
- W sumie racja - jego argument był przekonujący. Chłopak spojrzał na mnie w zamyśleniu i zaczął nerwowo kręcić swoim kijem.
- Tak mało czasu, tyle do opowiedzenia. Musisz wszystko zrozumieć, ale od czego zacząć... - mówił sam do siebie. - Wiesz, kiedyś byłem zwykłym człowiekiem, takim jak ty. Żyłem dawno, ponad trzysta lat temu. Miałem siostrę, rodzinę, byłem szczęśliwy. Jednak zostałem wybrany przez Księżyc - tu spojrzał na mnie i wskazał palcem na niebo - Przez ten sam, który rozświetla ciemności każdej nocy. Stałem się Jackiem Frostem i otrzymałem zadanie. Poza tym nie wiedziałem nic, nie pamiętałem mojego poprzedniego życia. Na dodatek okazało się, że nikt mnie nie widzi. Byłem kimś podobnym do ducha, skazanym na wieczną samotność. Po kilkuset latach przyzwyczaiłem się do tego, nawet to polubiłem. Księżyc jednak znów postanowił zmienić moje życie. Poznałem słynnych Strażników, czyli Kangura, Piaskowego Ludka, Świętego Mikołaja i Wróżkę Zębuszkę....
- Kangura?
- Wielkanocnego Zająca, ale dla mnie zawsze będzie Kangurem - odparł z uśmiechem. Kontynuując, Strażnicy zaproponowali mi dołączenie do nich. Powiedzieli, że Księżyc im to nakazał. Nie chciałem tego, byłem przyzwyczajony do bycia sam, do wolności i braku obowiązków, Robiłem co chciałem, a tu nagle spada na mnie wielka odpowiedzialność. Okazało się, że Czarny Pan, władca cieni powstaje i ja muszę stawić mu czoło. Nie znosiłem Strażników, ale uwielbiałem dzieci. Cień zagrażał ich marzeniom i snom. Pokonaliśmy zagrożenie i ani się spostrzegłem zostałem Strażnikiem. Lubię to. Wciąż jestem wolny. Najlepszą rzeczą było to, że dzieci zaczęły we mnie wierzyć. Wierzyć, czyli widzieć. To było wspaniałe! Tych, którzy mnie dostrzegają jest niewiele, ale zawsze coś. Musisz zrozumieć, że każda osoba, która nie uważa mnie za mit jest dla mnie niezwykle ważna. Ty... Ty jesteś najstarsza, jaką poznałem. Obiecuję, że będziesz mnie widywać jak najczęściej - Jack skończył opowieść. Wpatrywałam się w niego, jak zaczarowana. Chciałam słuchać więcej.
- Musisz lecieć do szkoły! - krzyknął niespodziewanie.


Oczami Jacka:
Chwyciłem Annie i uniosłem ją w górę. Droga do jej szkoły zajęła mi rzeczywiście mniej niż minutę. Wylądowaliśmy pod pobliskim drzewem. Ruchem głowy nakazałem jej iść. Ona poprawiła plecak i ruszyła w stronę starego, szarego budynku. Odwróciła się jeszcze na chwilę, patrząc na mnie niepewnie.
- Kiedy się spotkamy? - zapytała.
- Nie wiem...
- Oh! Powiedz, nie chcę znowu wyczekiwać, jak głupia!
- To może jutro, obiecuję - Annie uśmiechnęła się promiennie, pomachała mi na pożegnanie i odeszła. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę. Gdy w końcu zniknęła za ciężką, metalową bramą odwróciłem się powoli i zacząłem iść przed siebie. Czułem się najcudowniej na świecie. Musiałem zrobić coś niezwykłego. Coś, co da upust moim emocjom. Wzleciałem w górę. Śnieg w połowie listopada! Zacząłem śmiać się wesoło, gdy ciężkie chmury przetaczały się przez niebo przybywając na moje wezwanie. Dałem znak i powoli, biały, leciutki puch zaczął opuszczać potężne Cumulonimbusy. Może to głupie, ale pierwsze co przyszło mi na myśl, to co pomyśli sobie Annie. Nie słynę z dotrzymywania obietnic, ale pomyślałem, że może wyjątkowo ją spełnię i jutro rzeczywiście zjawię się na spotkaniu.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział IV

Tej rozdział dedykuje mojej Oli Trolli. Od razu pszepraszam za wszystkie błędy i życzę miłej lekturki!

Oczami Jacka:
To było po prostu niesamowite! Ona, ta dziewczyna widziała mnie. Czułem się tak szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Zacząłem zataczać w powietrzu piruety, nie mogąc przestać aię śmiać. Moje zachowanie jest pewnie dla was dziwne, ale wy nie wiecie, jak to jest. Być niewidzialnym, nie mieć możliwości z nikim porozmawiać. Mikołaj, Zając i inni są ode mnie starsi, a dorosły nigdy nie zostanie najlepszym przyjacielem nastolatka. Jednak teraz... Spróbuję się zaprzyjaźnić! Wspominałem wcześniej, że lubię samotność, lecz to nieprawda. Po prostu udało mi się do niej przyzwyczaić. Tak naprawdę każdy potrzebuje przyjaciół. Dlatego po trzystu latach samotności czułem się, jak we śnie. Sen... Ni stąd ni zowąd wpadło mi coś do głowy. Co, jeśli ona pomyśli, że się jej tylko śniłem? Zapomni o mnie i już mnie nie będzie widzieć. Musiałem coś wymyślić. Zamachałem laską i zimny wiatr z pędem porwał moje ciało. Leciałem, jak najszbciej potrafiłem. W końcu dostrzegłem jej dom. Przyspieszyłem. Niestety nie było jej w pokoju, a światło było zgaszone. Trzeba było jej zostawić jakiś znak, że tu byłem. Nagle olśniło mnie. Uśmiechnąłem się na samą myśl.

Oczami Annie:
Wracałam z domu Meg. Zimny, przenikliwy wiatr starał się zerwać mi czapkę z głowy, więc mocno ją trzymałam. Rozmyślałam... O czym? O wczorajszych zdarzeniach oczywiście. O Jacku, o tym, jak uniosłam się w niebo. To było niemożliwe. W końcu stwierdziłam, że to mi się zwyczajnie przyśniło. Myślałam, że wracam z naszej rozmowy w powietrzu i ląduję na łóżku, a tak naprawdę się obudziłam. Coś jednak skłaniało mnie ku temu, że Jack Frost jest prawdziwy. Jego oczy. Zabrzmi to idiotycznie, ale nie mogłam ich sobie wyśnić. Duże, niebieskie, przywodzące na myśl zamrożoną wodę, wraz z bąbelkami powietrza. W tym momencie doszłam do domu. Krzyknęłam „Wróciłam!”, rozebrałam się i poszłam do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi i... Zamurowało mnie. Stałam przed najzwyklejszą w świecie zaspą śnieżną. Cały pokój przykryty był białym puchem, który padał z sufitu. Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale taka była prawda. Płatki śniegu brały się z nikąd, po prostu padały. Nie potrafiłam wyróżnić żadnych mebli, wszędzie było biało. Jedyną  charakterystyczną rzeczą była błękitna, złożona na pół kartka papieru, leżąca na czymś co chyba było moim łóżkiem. Podeszłam i sięgnęłam po nią. Był to list zaadresowany do mnie. Ze zdziwieniem zaczęłam go czytać.

Droga Annie!
   Piszę do Ciebie, bo nie chcę byś zapomniała. Nie chę zostać zwykłym snem, wymysłem, mam już tego dość.
   Pamiętasz nasze wczorajsze spotkanie? Pewnie trudno Ci było zapomnieć. Chciałbym powiedzieć, choć brzmi to głupio, że to nie był sen. To zdarzyło się naprawdę. Jak Ci wczoraj mówiłem, widzisz mnie tylko wtedy, gdy we mnie wierzysz. Nie chcę, żebyś przestała. Wiem, że masz mnóstwo pytań i pszepraszam, że Ci na nie nie odpowiedziałem. Obiecuję, że Ci wszystko wyjaśnię oraz, że spotkamy się jak najszybciej. Masz moje słowo.
 Liczę, że spotkamy się wkróce.
Nie przestawaj wierzyć
Jack Frost
PS: Śnieg powinien zniknąć za godzinę. Nie jest zwyczajny, nie zostawi kałuży wody.

Uśmiechnęłam się. To była prawda. On istnieje i niedługo się z nim zobaczę. Byłam tak podekscytowana, że zaczęłam skakać po zaśnieżonym pokoju tuląc kartkę do piersi. Pozostawał jeszcze problem śniegu. Musiałam utrzymać rodziców i Davida z dala od niego przez godzinę. Teraz jednak nie obchodziło mnie to. Nie co dzień spotyka się postać z legend.

czwartek, 3 stycznia 2013

Przepraszam

Chciałam was bardzo przeprosić, że od tygodnia nie wsadziłam nowego rozdziału. Niestety nauczyciele myślą, że koniec semestru to doskonała okazja aby jeszcze trochę docisnąć uczniów. Postaram się go wsadzić w ten weekend, ale nic nie obiecuje. Nie myślcie sobie, że zapomniałam o blogu. ^^