sobota, 30 listopada 2013

Rozdział XXIII

Nowy rozdział, arcynudny, ale nienaturalne byłoby, gdyby cały czas coś się działo. Za to oczywistością jest zadedykowanie tego rozdziału Agatce, która go przeczytała jako pierwsza. Enjoy! :)

Oczami Annie: 
- Och, ja... Dziękuję - wyjąkałam. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Jack wzruszył tylko ramionami. 
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł, z pozoru grzecznie, ale wyczułam, że sobie kpi. Patrzył na mnie i Rose jeszcze przez chwilę, a potem odwrócił się i wyszedł. Spojrzałam na Matkę Naturę. 
- Myślisz, żę słyszał? - zapytała. 
- Nie mam pojęcia - skłamałam. Tak naprawdę wiedziałam, że podsłuchał rozmowę. To dlatego był taki rozluźniony i wesoły. I ten doprowadzający mnie do szału kpiącu uśmieszek. Dopiero po chwili dotarło to do mnie. Jack wie, że się w nim zakochałam. Och, ale ze mnie idiotka. Widocznie musiałam dziwnie wyglądać, gdyż Rosalie położyła mi dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku? - zapytała troskliwie.
Tak, tak - odparłam cicho, ale nie wypadłam chyba zbyt przekonująco, więc po chwili dodałam. - Zobaczmy, co jest w pudle. 
To mówiąc, schyliłam się i przesunęłam karton obok łóżka. Na wierzchu zauważyłam mój ulubiony granatowy sweter w norweskie jelenie. Był duży i ciepły. Pod spodem było kilka koszulek, spodnie i bluza z kapturem. Uff, nareszcie będę mieć trochę swoich rzeczy. Po Bitwie w Kolorado miałam na sobie tę czarną średniowieczną suknię Mroka, do tego podartą. Nie miałam za bardzo skąd wziąść ubrań, ale w końcu Rose pożyczyła mi jedną ze swoich białych sukienek, a żeby nie było mi zimno North podarował mi jedną ze swoich gigantycznych czerwonych kurtek. Krótko mówiąc, wyglądałam jak klown w cyrku. Teraz jednak założyłam wygodne jeansy i sweter i wreszcie poczułam się komfortowo. Pod ubraniami znalazłam kilka książek, pluszowego niebieskiego słonika, z którym, pomimo wieku czternastu, prawie piętnastu lat, wciąż spałam, a także zeszyt i parę ołówków.  Z wielką radością wypełniłam pustą, jak dotąd szafę. Gdy wreszcie to zrobiłam, usiadłam na łóżku obok Matki Natury. Siedziałyśmy przez chwilę milcząc, nie był to jednak ten rodzaj ciszy, w której człowiek czuje się nieswojo.
- Powinnaś do niego iść - stwierdziła nagle.
- Co!?
- Och, Annie! To może być przecież twoja jedyna szansa. 
Ma rację. Oczywiście, jak zwykle. Westchnęłam głęboko i zwlokłam się z łóżka. Przed wyjściem jeszcze raz spojrzałam niepewnie na Rose, ale ona tylko  zachęcająco kiwnęła głową. Zacisnęłam zęby i odwróciłam się. Wyszłam na korytarz, ale Jacka nie znalazłam. Ruszyłam na poszukiwania, ale nigdzie go nie było. Szukałam w Głównej Pracowni, gabinecie Northa, sali z globusem, biblioteki. W końcu, zrezygnowana stwierdziłam, że pewnie znów uciekł na dach. Nagle kilka drzwi dalej rozległ się huk. Podeszłam tam. Pokój Jacka, jasne. Mogłabym się założyć, że zrobił to specjalnie. Przecież jako duch mroźnego wiatru poruszał się szybko i bezszelstnie. Prowokował mnie. Już widziałam ten głupi uśmieszek na jego twarzy. Przekręciłam gałkę i weszłam do pomieszczenia. Jack stał tam, odwrócony do mnie tyłem. Kątem oka dostrzegłam obraz, który dla niego namalowałam wiszący na ścianie. Przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele, ale zaraz znikło, gdy chłopak się odwrócił, a na jego twarzy widniał szeroki, złośliwy uśmiech. Zacisnęłam dłonie w pięści. Jack Frost, pomyślałam, jedyny chłopak, który potrafi sprawić, że w jego towarzystwie poczuję się najcudowniej na ziemi, jednocześnie próbując go zabić.
- O co chodzi? - zapytał nienaturalnie wesołym tonem.
- Dziękuję za ubrania - powiedziałam, starając się ukryć zdenerwowanie jego zachowaniem. Albo musi być śmiertelnie obrażony albo śmiertelnie denerwujący.
- Drobnostka - odparł, szczerząc się bezczelnie. Nie, za chwilę go uduszę! 
- Czy rodzice już wrócili? - zapytałam. To było jedno z moich największych zmartwień.
- Nie - odpowiedział. - Nagrali ci się na sekretarce. David ma grypę, a kilka godzin podróży do Londynu z pewnością go bardzo osłabi, więc poczekają aż wyzdrowienie. Zamaist nart siedzą w pokoju hotelowym i wrócą za jakiś tydzień. 
Westchnęłam z ulgą. Oszalała z rozpaczy po moim zniknięciu rodzinka nie była na razie moim problemem.
- Dzięki - odpowiedziałam, a on spojrzał na mnie z satysfakcją. Pewnie triumfował, bo w ciągu ostatnich pięciu minut powidziałam mu dwa razy dziękuję. Już miałam wyjść, gdy przypomniałam sobie jeszcze o jednym.
- Jack?
- Tak?
- Słyszałeś moją rozmowę z Rosie?
Jack chwycił się teatralnie za pierś i otworzył usta ze zdumienia.
- Ja? Czy mógłbym być zdolny do podsłuchiwania? Przecież to takie złe, a mi zależy na prezencie od Świętego Mikołaja! - udał oburzenie. Nawet nie starał się ukryć faktu, że wszystko słyszał. Po prostu się ze mnie nabijał. Posłałam mu mordercze spojrzenie, zacisnęłam pięści i wyszłam szybko z pokoju. Gdy maszerowałam wściekła korytarzem, ułyszałam za sobą jego głos. 
- Annie! Annie wróć, muszę ci coś powiedzieć! 
Coś sprawiło, że się odwróciłam. Może to ton jego głosu, który nie był już pełen kpiny, a autentycznie zmartwiony? Jack stał w drzwiach swojego pokoju, a ja podeszłam do niego powoli.
- Co? - spytałam buńczucznie.
- Muszę ci coś powiedzieć. To trochę dziwnie zabrzmi, ale... - nakazał mi gestem, abym pochyliła się ku niemu. Cała wściekłość ze mnie wyparowała, zastąpiona przez ciekawość. Zrobiło mi się nawet trochę wstyd z powodu mojego wybuchu. Przecież Jack zawsze był i będzie złośliwy. Musiałam się przyzwyczaić. Nachyliłam się więc nieśmiało, tak, że nasze tawrze dzieliło kilka centymetrów. Jack spojrzał na mnie i już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie chwycił mnie za ramiona, przyciągnął i pocałował. Byłam zbyt zaskoczona, żeby zareagować. Nie powiem, żebym źle wspominała tamtą chwilę. Jego wargi były zimne, ale delikatne. W końcu po kilkunastu sekundach oderwałam się od niego. Próbowałam się wściec, powiedzieć cokolwiek, ale ledwo mogłam oddychać, nie mówiąc o mówieniu. On tylko patrzył się na mnie, a na jego twarzy ponownie pojawił się ten zadowolony, bezczelny uśmieszek. Zanim zdążyłam się wściec, usłyszeliśmy donośny głos Northa.
- Wszyscy pod globus. Teraz! - huknął. Jack spokrzał na mnie rozbawiony.
No to widzimy się na dole - powiedział, mijając mnie i biegnąc ku końcowi korytarza, aby spotkać się z innymi w wyznaczonym miejscu. Stałam jeszcze przez chwilę oszołomiona, a po chwili otrząsnęłam się i biorąc przykład z Jacka, pobiegłam do sali z ogromnym globusem.

Oczami Jacka: 
Och, to chyba oczywiste, że wszystko słyszałem! Szedłem wtedy oddać rzeczy Annie, bo poczułem lekkie wyrzuty sumienia, że wciąż jej unikałem i wtedy usłyszałem nagle słowa Rosalie. Zatkało mnie. Że niby Annie miałaby zakochać się we mnie? Oddałem jej pudło i wróciłem do pokoju. Zacząłem rozmyślać. Ann, ta zwariowana dziewczyna mnie lubi mnie... Delikatnie mówiąc. A ja? Co ja do niej czułem? Pamiętam, że gdy ją pocałowałem zrobiło mi się tak przyjemnie ciepło, co było dość rzadkim uczuciem u mnie, ducha zimy. Co to wogóle była miłość? Annie czytała mi kiedyś o tym. Poświęcenie, pragnienie rozmowy, ale również fizycznego kontaktu. Czy poświęciłbym dla niej życie? Bez wahania.
Jej towarzystwa pragnąłem jak niczego innego. Ale czy oznaczało to, że byłem w niej zakochany? Nie miałem pojęcia. Potem, gdy przyszła podziękować, pocałowałem ją po to, aby ją zdenerwować. Ale dlaczego North nas wezwał? Zastanawiałem się tak, idąc ku sali z globusem. Gdy wszedłem, wszyscy już tam byli. Chyba nikt nie znał powodu tego nieoczekiwanego wezwania, bo Strażnicy wyglądali na zdezorientowanych. Tylko North, siedząc w swoim wielkim czerwonym fotelu myślał. Po chwili przybiegła również Annie. Unikając mojego spojrzenia usiadła między Ząbkiem, a O'Lanternem.
- Wszyscy już są? - zapytał Mikołaj, a Rosalie potaknęła. - No dobrze, chciałem wam powiedzieć, że dostałem wiadomość od Mroka. To chyba wezwanie do starcia
- Chyba? - wzburzył się Zając. - Jak to chyba?
- Uspokój się, Asterze - uciszył go North. Ze zdziwieniem odkryłem, że to imię Zająca. Choć znałem go już od kilku lat nigdy go nie poznałem. On wyczuł chyba, że o tym myślę, bo posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. Lepiej zapomnij o imieniu - mówiły jego oczy.
- Ale o co chodzi? - zapytałem w końcu.
- Znacie Mroka, nigdy nie da się z całą pewnością odczytać jego intencji. Przysłał mi wiadomość o treści: Mój nowy przyjaciel David czuje się dość dobrze. Obydwoje zapraszamy was na herbatkę.
Gdy Annie to usłyszała, wyraźnie zbladła. Nie tylko ja to zauważyłem, bo Zębowa Wróżka zapytała:
- Annie? O co chodzi?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Po prostu schowała twarz w dłoniach, a po chwili usłyszeliśmy łkanie. Nie wiem ile czasu spędziliśmy w ciszy. To mogło być kilka mont, ale również parę godzin. Wszyscy milczeli. Ja natomiast gorączkowo zastanawiałem się, o co jej chodzi. Gdy w końcu mnie olśniło, Annie wyprostowała się i opuściła ręce. Jej oczy były zaczerwienione i zapuchnięte. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. W końcu zebrała się w sobie i powiedziała.
- Mój brat nazywa się David. 

piątek, 22 listopada 2013

Rozdział XXII

Nie pisałam już od ponad miesiąca. Wiem i naprawdę strasznie mi przykro. Nie porzuciłam bloga. Widziałam jak na chacie pisaliście, żebym coś wsadziła, MMagie mnie uspawiedliwiała. Tak, to prawda, nasza szkoła jest strasznie wymagająca. Mam zwyczaj mówić, że siedzę w niej osiem godzin tylko po to, żeby wrócić do domu i siedzieć aż do wieczoru nad zeszytami Pewnie niewiele osób przeczyta ten rozdział, bo wiele straciło nadzieję. Naprawdę jest mi przykro, o Frozen Dreams nigdy nie zapomniałam, po prostu... no nie potrafię tego wyjaśnić. Wiecie jak to jest, gdy wie się co trzeba napisać, ale kompletnie nie ma pomysłu jak to ubrać w słowa? jeśli tak, to macie obraz mnie w ciągu poprzedniego miesiąca. Dlatego rozdział, może i krótki, może i nudny, dedykuję wszystkim, którzy we mnie wierzyli :)

Oczami Jacka:
Unikałem jej. Tak, unikałem. Po prostu nie mogłem znieść jej widoku po tym wszystkim, co się wydarzyło. Na samą myśl o pocałunku robiłem się czerwony ze wstydu. Wtedy, na chwilę wyłączyły się wszystkie moje obawy i uczucia. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, ale uratowało to Annie. Rozmyślałem tak, siedząc na dachu domu Northa. Od Bitwy minęło półtora tygodnia. Ann wciąż mieszkała w Bazie. Dach był jednym z niewielu miejsc, w których raczej nie spotkałbym dziewczyny. Miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Miałem nadzieję, że jeszcze nie spostrzegła tego, że unikam spotkania. Dręczyła mnie również inna sprawa. Cały czas zastanawiałem się co jest ze mną nie tak. Pamiętam doskonale, kiedy Annie czytała mi fragmenty i opowiadała o książkach. Ludzie stamtąd zakochiwali się w drugiej osobie raz, a nieodwołalnie, aż do śmierci. Ja natomiast, a raczej moje serce nie mogło się najwyraźniej zdecydować na emocjonalne ustatkowanie. Tuż po tym jak stałem się Strażnikiem i pierwszy raz pokonaliśmy Czarnego Pana, zadurzyłam się w Toothianie. Wiem, że może to głupie, ale była przecież taka ładna, urocza, wiecznie czymś podekscytowana. Następnie zauroczenie Rose. Może i było to uczucie podsycane przez jej magię, ale i tak coś między nami było. A teraz, ledwie zakończyłem "związek" z nią, już pocałowałem Annie. To było idiotyczne! Czy tylko ja czasami miałem ochotę przeprowadzić poważną rozmowę z moim sercem? To były dziwne, niespokojne dni. Czekaliśmy na następny krok Mroka. Siedzieliśmy z założonymi rękami, wciąż jednak gotowi do działania, niczym zwierzę, które spina wszystkie mięśnie, szykując się do ucieczki. Miałem tego serdecznie dość. Szczerze mówiąc, miałem dość wszystkiego i wszystkich. Zaczynałem się robić nieznośny, unikałem towarzystwa i rzadko się odzywałem, a jeśli już, to jedynym, na co było mnie stać były złośliwe uwagi. Chyba zasłużyłem na rózgę.

Oczami Annie:
Spędziłam już w bazie półtora tygodnia. Nie zamieniłam z Jackiem od tego czasu ani słowa. Na początku to ignorowałam, teraz jednak zaczynałam mieć już serdecznie dosyć jego zachowania. Wciąż było mi głupio, przecież zdradziłam Strażników. Oni jednak nie byli źli, było im mnie wręcz żal. No może z wyjątkiem Jacka, on był zły cały czas. Zdawałam sobie sprawę, że ma do tego prawo, ale mógł chociaż coś powiedzieć. Zaczynał mnie mocno denerwować. Tymczasem North kilka razy rozmawiał ze mną o mojej przemianie i planach Mroka. Opowiedziałam o wszystkim, co wiedziałam, jednak zaznaczałam, że nie mam pojęcia, co teraz zrobi Mrok. Był zupełnie nieprzygotowany na porażkę, tym bardziej remis. Chciał wszystko zakończyć, raz na zawsze pokonać Strażników. Tymczasem Jack... zrobił, co zrobił i Strażnikom udało się uciec. Czarny Pan i tak zniszczył wielu naszych przyjaciół. Ząbek stwierdziła, że brakuje stu pięćdziesięciu wróżek, North orzekł, że czterech yeti straciło życie, a Rosalie mówiła o sześćdziesięciu dwóch nimfach. Co do tej ostatniej, to czekało mnie niemałe zaskoczenie. Spodziewałam się, że Matka Natura będzie pusta i wredna. Tymczasem, traktowała mnie bardzo dobrze. Była pełna empatii i nawet raz nie spojrzała na mnie krzywo z powodu Mroka. Mam wrażenie, że już kiedyś się z nim spotkała, bo kiedyś, gdy przyszłam do jej pokoju, a ona stwierdziła, że wcale się nie dziwi temu, że przeszłam na jego stronę. Jest oszałamiająco charyzmatyczny i potrafi tak operować ludzkimi uczuciami, że nie wiesz już co jest dobre, a co złe. Teraz siedziałam na parapecie okiennym i wpatrywałam się w bezkresną lodową pustynie bieguna północnego. Szalała burza śnieżna, więc podejrzewałam, że Jack siedzi na dachu i daje upust emocjom. Robił to często. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Obejrzałam się i odpowiedziałam:
- Proszę! 
Do pomieszczenia weszła powoli Rosalie. Na włosach miała wianek upleciony z fioletowych i białych krokusów o bardzo długich łodyżkach, a ubrana była w białą sukienkę do kolan. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Jeszce tu chyba nie była. Po ostatnich wydarzeniach każdy Strażnik otrzymał w Bazie głównej pokój do własnej dyspozycji, ja również. Kiedy byłam tu po raz pierwszy nikt z grupy, nie pomyślałby nawet o noclegu w domu Northa, teraz było jednak inaczej. Mój pokój miał drewnianą podłogę i ściany jak większość sal w tym miejscu. W ścianie na przeciwko mieściło się okno z dużym parapetem, na którym się teraz siedzę. W rogu stoi proste łóżko, a obok niego szafa. Nie mam żadnych rzeczy, wszystkie moje książki, ubrania są w domu. Matka Natura siada niepewnie na łóżku. Po chwili dołączam do niej. Nie ma już między nami żadnej niechęci, jednak przez kilka chwil mierzymy się wzrokiem, nikt nie chce zacząć rozmowy. Nie mam zamiaru pytać się jej, po co przyszła, gdyż sama wielokrotnie nawiedzałam jej wiecznie zielony pokój, aby nie czuć się tak okropnie samotna. Ząbek ma masę pracy, musi zarządzać wróżkami, nawet teraz, z Bazy. Nie ma więc mowy o spotkaniu i pogadaniu. Rosalie natomiast, jakby to ując, ma wolne. Jest zima i przyroda zasnęła, oczekując wiosny. W końcu stwierdzam, że nie możemy milczeć w nieskończoność.
- Musisz mnie nienawidzić - mówimy równocześnie i po chwili spoglądamy na siebie zaskoczone.
- Niby czemu miałabym cię nienawidzić? - pytam.
- Tobie mogłabym zadać to samo pytanie - odpowiada Rose.
Wzdycham. To chyba logiczne.
- No przecież... - zaczynam niepewnie. - Jack... Jack... - nie mogę z siebie tego wydusić. - Pocałował mnie. Wiem przecież, że między wami coś było - tu zerkam na nią znacząco. Ona jednak tylko kręci głową.
- To trochę bardziej skomplikowane.
- Mamy czas.
- No dobrze - daje za wygraną Matka Natura i zaczyna opowieść. Zaczyna od swojej historii, od samego początku. Przeżywam szok, dowiadując się, że jej ojcem jest Mrok. Gdy jednak się uspakajam, kontynuuje swój monolog. Mówi o ucieczce, nimfach, pierwszej i jedynej miłości, jaką przeżyła, losie Johnatana. Następnie przechodzi do historii, która rozegrała się niedawno. Powołano ją na Strażniczkę, każąc, aby stanęła przeciwko własnemu ojcu. Choć go nie znosiła, musiałam przyznać, że był to okrutny los. Wiedziała jednak, że nie może pokazać słabości, bo Strażnicy by ją wykluczyli, wiedząc, że jest niezdolna do wykonania powierzonej misji. Potem zauważyła, że Jack się dziwnie zachowuje. W końcu się domyśliła. Opisała swoją moc do utrzymywania emocji. 
- Jakim cudem w takim razie cię lubię? Przecież nie znosiłam twojego widoku na początku - wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Rosalie jednak nie wydała się urażona.
- Jestem dobrym duchem - odpowiedziała. - Więc utrzymuję tylko dobre uczucia. Na co mi moc, która sprawia, że ludzie mnie nienawidzą?
Brzmiało logicznie, więc potaknęłam, a Matka Natura wznowiła opowieść. Co mnie dziwi, stwierdza, że Jack nigdy się jej nie podobał, w najmniejszym stopniu. Spodziewałam się między nimi płomiennego uczucia, a tymczasem... Gdy opisywała jego pocałunek, wydawała się rozbawiona. Wreszcie jej opowiadanie dobiega końca.
- Dlatego powinnaś mnie nienawidzić - podsumowała Rosalie. - Rozkochałam ws obie twojego chłopaka, a potem go rzuciłam.
Zarumieniłam się. Nazwała go moim chłopakiem.
- Wcale go w sobie, nie rozkochałaś - odpowiedziałam. - To jego wina.
Matka Natura zachichotała. To naprawdę fantastyczna osoba. 
- Jack po prostu nie przywykł do tego typu emocji. No wiesz, przez ponad trzysta lat żył samotnie, za jedynego kompana mając wiatr, a wcześniej, gdy był człowiekiem bliski kontakt miał tylko ze swoją młodszą siostrą. 
- Tak - odpowiedziałam sucho. Nie mam zamiaru go usprawiedliwiać. Rose obserwowała mnie.
- A jak jest między wami? - spytała. 
- A jak ma być?
- No sama nie wiem. Ale wydaje mi się, że on naprawdę coś do ciebie czuje.
Zirytowałam się.
- Tak? Niby czemu? Cały czas mnie unika, jest wciąż zły.
- Wcale nie. On po prostu czuje się zagubiony, tylko tyle.
- Może i kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Zanim on mni opuścił, a ja poczułam się zdradzona i przeszłam na stronę Mroka. Ale teraz nic do niego nie czuję. Nic, a nic! - uświadomiłam sobie, że ostatnie słowa wykrzykuję, jakby chcąc raz na zawsze odgrodzić się od Jacka. Matka Natura przyglądała mi się badawczo, a po chwili mówi zagadkowo.
- Umiem to rozpoznać. Za dużo w życiu widziałam, żebyś to przede mną ukryła.
- Niby co? - nic nie zrozumiałam.
- Kochasz go. Możesz się tego wypierać, ale to prawda. Żyłam kilka tysięcy lat, widziałam miliony ludzi zakochanych. To samo spojrzenie, ból, że się nie przebywa z drugą połówką, nawet tak samo się wszyscy tego wypieracie.
Chciałam zaprostestować, ale przecież to nie miało sensu. Ona wiedziała i miała rację. Przyłożyłam więc tylko dłonie do twarzy, ale po chwili spuszczam je, czując na policzkach słone łzy.
- Tak... - odpowiadam drżącym głosem. - Tak, kocham tego cholernego idiotę! Niestety...
W tym momencie drzwi do pokoju otwarły się gwałtownie i stanął w nich Jack. Patrzył w podłogę, więc otarłam szybko twarz, żeby nie zauważył, że płaczę.
- O co chodzi? - spytała go Rosalie sucho. Ona również była na niego trochę zła, bo unikał nie tylko mnie, ale wszystkich Strażników również. Byłam jej wdzięczna, bo nie wiem, czy sama bym się odezwała. Dopiero teraz zauważyłam kartonowe pudło, które trzymał w rękach.
- Byłem u ciebie w domu - odparł. - Przyniosłem trochę twoich rzeczy.