Bloga nie byłoby bez was!
Oczami Annie:
- Annie?! - zawołał Jack. Wyglądał na mocno zszokowanego. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, jakby chciał się upewnić, czy to co widzi nie jest fikcją. W jego oczach malował się strach, zaskoczenie, niezrozumienie. Czułam na sobie wzrok wszystkich Strażników. Zmieszałam się i cofnęłam, chowając za czarną niczym krucze pióra szatą Mroka.
- Zaskoczeni? - zapytał Pan Koszmarów, uśmiechając się triumfująco.
- Annie! - zdołała wykrzsztusić Ząbek. - Choć tu do nas! Co ty tam robisz?
Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Chciałam do nich pójść, przeprosić i wykurzyć stąd Mroka. Coś jednak nie powstrzymywało. Spojrzałam na słońce zachodzące za megality Stonehenge. Zachód i tak kiedyś nadejdzie - pomyślałam. Wreszcie miałam okazję przyjrzeć się dokładniej nowym Strażnikom. Chłopiec, którego Mrok nazwał Jackiem O'Lanternem był chyba w wieku Davida. To sprawiło, że poczułam wyrzuty sumienia. To tak jakbym... Jakbym chciała pokonać mojego brata. Odegnałam od siebie tę myśl. To nie był David! Miał na sobie czapkę z połówki dyni. Nosił również czarny T-shirt i spodnie oraz pomarańczową kurtkę. Jego ciemne włosy sterczały niesfornie spod czapki, a duże zielone oczy przypatrywały się całej scenie z mieszaniną zainteresowania i złości. Starał się wyglądać na pewnego siebie, trzymając dłonie w kieszeniach spodni, jednak wyczułam, że w ten sposób stara się jedynie zamaskować strach. Zwróciłam oczy na Matkę Naturę. Stała tuż obok Jacka, a ja poczułam, jak całe moje ciało sztywnieje z zazdrości. Wyglądała na około szesnaście lat, ale wiedziałam, że to tylko pozory. W najleszym wypadku liczyła sobie kilka stuleci. Była bardzo ładna. Miała włosy w podobnym kolorze, co moje, tylko prostsze i dłuższe. Oczy przywodziły na myśl świeżą trawę i były okolone firanką gęstych rzęs. Miała jasną cerę. Zaciskała teraz ze zdenerwowania różowe jak różane płatki wargi. To była doskonalsza wersja mnie - pomyślałam. Szczupła, ładna, nieśmiertelna. Może nie była do mnie podobna z twarzy, gdyż miała oczy w kształcie migdałów, podczas gdy moje były większe, jej podbródek był ostrzej zakończony, a kości policzkowe znajdowały się nieco niżej, ale gdybym mogła trochę zmodyfikować swój wygląd, zapewne mój ideał nie różniłby się zbytnio od Rosalie. Była ubranna skromnie, lecz uroczo. Miała na sobie prostą białą sukienkę, sięgającą przed kolano, a na włosach znajdował się barwny wianek. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, a w jej oczach mogłam dostrzec... Zrozumienie. Nie, nie musiało mi się coś przywidzieć.
- Zapewne jesteście ciekawi, co się dzieje - przerwał ciszę Pan Koszmarów.
- Oddaj dziewczynę i zostaw nas w spokoju - warknął Zając.
- Jej jest tu bardzo dobrze. Może wreszcie spytacie się kogoś o jego własne zdanie.
- Nikt cię tu nie chce! - krzyknął O'Lantern, nadymając swoją pyzatą buzię.
- Nie chce?! - Mrok udawał zszokowanego. - Nie chce? Wy mnie nie chcecie. Nie jesteście jeszcze całym światem. Prawda, Annie?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Spuściłam głowę.
- Ja.... ja... - starałam się coś wyjąkać. Mrok przewrócił oczami.
- No patrzcie. Speszyliście mój klucz do zwycięstwa.
- Czy ktoś w końcu wyjaśni, o co tu chodzi? - warknął Jack. Chłopak nie patrzył na mnie i był wściekły. Zabolało mnie to, choć wiedziałam, że to tylko moja wina.
- Oh, no jasne - odparł Czarny Pan. - To bardzo proste. Wiecie, kiedy ukrywałem się przez te pięć lat, kiedy zbierałem siły po tym, jak pokonaliście mnie z pomocą tego całego Jamiego i bandy jego koleżków, gorączkowo myślałem, co wtedy poszło nie tak. Olśniło mnie. Źle się do tego zabrałem. Chciałem przerazić dzieci moimi koszmarami, tak aby przestały wierzyć w was - tu wskazał dłonią na Strażników. - Tymczasem istnieje dużo lepszy sposób. A z resztą, nie będę gderał, skoro mogę to pokazać.
Mrok spojrzał znacząco na mnie. Przyszła moja kolej. Wystąpiłam powoli do przodu i spojrzałam na siódemkę Strażników. Lustrowałam po kolej na każdego z nich. W ich oczach dostrzegłam zaskoczenie, niezdecydowanie, zawód, gniew, smutek, strach. Na końcu spojrzałam na Jacka. On również patrzył się na mnie. Teraz nie był już zdenerwowany, jedynie zawiedziony. Zawiedziony mną. Zaczęłam się wachać. Czy naprawdę chcę ich zniszczyć? Tych, którzy nadali nowy sens mojemu życiu? Którzy nieśli dzieciom tyle radości? Następnie spojrzałam na Matkę Naturę. Widziałam, że jest przerażona. Chwyciła Jacka za rękę. On pogładził wierzch jej dłoni i splótł z nią palcę. Nagle poczułam, że wszystko zaczyna się we mnie napinać. Wezbrał się we mnie taki gniew, jak nigdy dotychczas. Miałam ochotę coś rozwalić. Zrobiłam jednak coś innego, prawdopodobnie bardziej brzemiennego w skutki, niż gdybym rozwaliła cały Londyn. Odwróciłam się twarzą do Mroka. Ten czekał z wyciągniętą ręką, jakby zapraszał mnie do tańca. Chwyciłam jego zimną szarą dłoń. Poczułam mrowienie w całym ciele. Mrok uniósł nasze splecione dłonie ponad moją głowę i zakręcił mną tak, że zrobiłam piruet i odwróciłam się przodem do Strażników. Poczułam, że moje ciało bulgocze. Powieki mi ciążyły. Zanim je zamknęłam spojrzałam sennie na Jacka, a przed moimi oczami stanęło nasze pierwsze spotkanie, kiedy wparował do pokoju przez okno. Następnie nastała ciemność.
Oczami Jacka:
Annie zamknęła oczy. Gdy przedtem, przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały poczułem odpowiedzialność. Miałem wrażenie, że Annie sprzymierzyła się z Mrokiem, bo ją pozostawiłem. Bez wyjaśnień. Bez nadziei. Teraz zapłacą za to wszyscy Strażnicy, a może nawet cały świat. Spod zamkniętych oczu dziewczyny wypłynęła pojedyncza łza. Spływała powoli po policzku. Nagle łza stała się czarna jak smoła. Annie zadrżała. Po chwili zaczęła się obracać wokół własnej osi. Na początku powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż w końcu dostrzegałem jedynie jej zamazany kształt. Chciałem coś zrobić, ale nie mogłem się nawet ruszyć, nic powiedzieć. Annie Tornado zwolniło, aż w końcu mogłem dostrzec dziewczynę. Wyglądała zupełnie jak nie ona. Jej skóra stała się biała jak papier. Zamiast paznokci o rąk miała czarne pazury. Jej włosy dosłownie stanęły dęba. Uniosły się do góry, tak, że uformowały kształt kropli lub płomienia. Miała na sobie czarną średniowieczną suknię, sięgającą ziemi. Długie rozkoloszowane rękawy zasłaniały większą część bladych dłoni, sznurowany gorset podkreślał jej szczupłą sylwetkę, a spódnica spływała ciężko ku ziemi. Wyglądała ładnie, choć mrocznie i sto razy bardziej wolałem ją w jej naturalnej postaci. Nagle uniosła powieki, a ja poczułem jakby mój żołądek postanowił udać się na wycieczkę w kierunku przełyku. Zniknął z nich ten radosny, przyjacielski błysk. Właściwie wszystko z nich zniknęło. Niebieskie tęczówki, białka, źrenice. Jej oczy teraz przypominały pancerzyk żuka; były całe czarne, błyszczące i puste. Ślad po czarnej łzie pozostał na policzku, silnie kontrastując z kredową skórą. Pomyślałem, że chyba zaraz stracę przytomność. Mrok dostrzegł moją minę i uśmiechnął się triumfalnie.
- Chciałem, aby dzieci straciły w wiarę. Aby odczuwały strach. Strach to bardzo potężna siła. Potrafi sprawić, że ludzie zmieniają się w krwiożercze bestie lub potulnieją, jak baranki. Ze strachem nie można walczyć, moi drodzy. To coś, co zawsze będzie istniało i istnieć będzie, niezależnie od tego, jak wy staracie się go zniszczyć. Teraz nastała nowa era! - zaśmiał się ukazując, białe ostre zęby niczym u rekina. - Teraz dzieci nie będą odczuwały już strachu. Teraz one będą strachem. Staną się ucieleśnieniem mojej mocy. Stworzę armię, którą was zmiażdży. One nie tyle utracą w was wiarę. Staną się waszymi wrogami. A oto pierwszy członek mojego zespołu.
Annie zrobiła kilka kroków, tak, że stanęła pomiędzy Panem Koszmarów, a nami.
- Jestem Ann, pierwszy członek w szeragach Armii Cienia - wyharczała. Jej głos przypominał raczej warkot niż normalne mówienie. Następnie odwróciła się dokładnie do mnie. Jej puste oczy spojrzały na mnie, a ja dostałem gęsiej skórki. - Powstałam z zazdrości i nienawiści. Do Strażników, a szczególnie do Jacka Frosta.
- Chyba na nas już pora, moja droga - spostrzegł Mrok. Było widać, że jest niesamowicie zadowolony. Annie podeszła do niego, a on chwycił ją pod ramię. Wyglądali teraz jak jakaś mroczna para królewska. - Niestety musimy się już pożegnać. Armia sama się nie zrobi.
To mówiąc, zniknął w obłoku czarnego piachu.