środa, 31 lipca 2013

Rozdział XVII

Kolejny rozdział! Ten rozdział chciałam zededykować wszyskim komentatorom i czytelników, którzy śledzą zarówno mój pisarski rozwój, jak i historię Annie i Jacka .
Bloga nie byłoby bez was!

Oczami Annie:
- Annie?! - zawołał Jack. Wyglądał na mocno zszokowanego. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, jakby chciał się upewnić, czy to co widzi nie jest fikcją. W jego oczach malował się strach, zaskoczenie, niezrozumienie. Czułam na sobie wzrok wszystkich Strażników. Zmieszałam się i cofnęłam, chowając za czarną niczym krucze pióra szatą Mroka.
- Zaskoczeni? - zapytał Pan Koszmarów, uśmiechając się triumfująco.
- Annie! - zdołała wykrzsztusić Ząbek. - Choć tu do nas! Co ty tam robisz?
Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. Chciałam do nich pójść, przeprosić i wykurzyć stąd Mroka. Coś jednak nie powstrzymywało. Spojrzałam na słońce zachodzące za megality Stonehenge. Zachód i tak kiedyś nadejdzie - pomyślałam. Wreszcie miałam okazję przyjrzeć się dokładniej nowym Strażnikom. Chłopiec, którego Mrok nazwał Jackiem O'Lanternem był chyba w wieku Davida. To sprawiło, że poczułam wyrzuty sumienia. To tak jakbym... Jakbym chciała pokonać mojego brata. Odegnałam od siebie tę myśl. To nie był David! Miał na sobie czapkę z połówki dyni. Nosił również czarny T-shirt i spodnie oraz pomarańczową kurtkę. Jego ciemne włosy sterczały niesfornie spod czapki, a duże zielone oczy przypatrywały się całej scenie z mieszaniną zainteresowania i złości. Starał się wyglądać na pewnego siebie, trzymając dłonie w kieszeniach spodni, jednak wyczułam, że w ten sposób stara się jedynie zamaskować strach. Zwróciłam oczy na Matkę Naturę. Stała tuż obok Jacka, a ja poczułam, jak całe moje ciało sztywnieje z zazdrości. Wyglądała na około szesnaście lat, ale wiedziałam, że to tylko pozory. W najleszym wypadku liczyła sobie kilka stuleci. Była bardzo ładna. Miała włosy w podobnym kolorze, co moje, tylko prostsze i dłuższe. Oczy przywodziły na myśl świeżą trawę i były okolone firanką gęstych rzęs. Miała jasną cerę. Zaciskała teraz ze zdenerwowania różowe jak różane płatki wargi. To była doskonalsza wersja mnie - pomyślałam. Szczupła, ładna, nieśmiertelna. Może nie była do mnie podobna z twarzy, gdyż miała oczy w kształcie migdałów, podczas gdy moje były większe, jej podbródek był ostrzej zakończony, a kości policzkowe znajdowały się nieco niżej, ale gdybym mogła trochę zmodyfikować swój wygląd, zapewne mój ideał nie różniłby się zbytnio od Rosalie. Była ubranna skromnie, lecz uroczo. Miała na sobie prostą białą sukienkę, sięgającą przed kolano, a na włosach znajdował się barwny wianek. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, a w jej oczach mogłam dostrzec... Zrozumienie. Nie, nie musiało mi się coś przywidzieć. 
- Zapewne jesteście ciekawi, co się dzieje - przerwał ciszę Pan Koszmarów.
- Oddaj dziewczynę i zostaw nas w spokoju - warknął Zając.
- Jej jest tu bardzo dobrze. Może wreszcie spytacie się kogoś o jego własne zdanie.
- Nikt cię tu nie chce! - krzyknął O'Lantern, nadymając swoją pyzatą buzię.
- Nie chce?! - Mrok udawał zszokowanego. - Nie chce? Wy mnie nie chcecie. Nie jesteście jeszcze całym światem. Prawda, Annie?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Spuściłam głowę.
- Ja.... ja... - starałam się coś wyjąkać. Mrok przewrócił oczami.
- No patrzcie. Speszyliście mój klucz do zwycięstwa. 
- Czy ktoś w końcu wyjaśni, o co tu chodzi? - warknął Jack. Chłopak nie patrzył na mnie i był wściekły. Zabolało mnie to, choć wiedziałam, że to tylko moja wina.
- Oh, no jasne - odparł Czarny Pan. - To bardzo proste. Wiecie, kiedy ukrywałem się przez te pięć lat, kiedy zbierałem siły po tym, jak pokonaliście mnie z pomocą tego całego Jamiego i bandy jego koleżków, gorączkowo myślałem, co wtedy poszło nie tak. Olśniło mnie. Źle się do tego zabrałem. Chciałem przerazić dzieci moimi koszmarami, tak aby przestały wierzyć w was - tu wskazał dłonią na Strażników. - Tymczasem istnieje dużo lepszy sposób. A z resztą, nie będę gderał, skoro mogę to pokazać.
Mrok spojrzał znacząco na mnie. Przyszła moja kolej. Wystąpiłam powoli do przodu i spojrzałam na siódemkę Strażników. Lustrowałam po kolej na każdego z nich. W ich oczach dostrzegłam zaskoczenie, niezdecydowanie, zawód, gniew, smutek, strach. Na końcu spojrzałam na Jacka. On również patrzył się na mnie. Teraz nie był już zdenerwowany, jedynie zawiedziony. Zawiedziony mną. Zaczęłam się wachać. Czy naprawdę chcę ich zniszczyć? Tych, którzy nadali nowy sens mojemu życiu? Którzy nieśli dzieciom tyle radości? Następnie spojrzałam na Matkę Naturę. Widziałam, że jest przerażona. Chwyciła Jacka za rękę. On pogładził wierzch jej dłoni i splótł z nią palcę. Nagle poczułam, że wszystko zaczyna się we mnie napinać. Wezbrał się we mnie taki gniew, jak nigdy dotychczas. Miałam ochotę coś rozwalić. Zrobiłam jednak coś innego, prawdopodobnie bardziej brzemiennego w skutki, niż gdybym rozwaliła cały Londyn. Odwróciłam się twarzą do Mroka. Ten czekał z wyciągniętą ręką, jakby zapraszał mnie do tańca. Chwyciłam jego zimną szarą dłoń. Poczułam mrowienie w całym ciele. Mrok uniósł nasze splecione dłonie ponad moją głowę i zakręcił mną tak, że zrobiłam piruet i odwróciłam się przodem do Strażników. Poczułam, że moje ciało bulgocze. Powieki mi ciążyły. Zanim je zamknęłam spojrzałam sennie na Jacka, a przed moimi oczami stanęło nasze pierwsze spotkanie, kiedy wparował do pokoju przez okno. Następnie nastała ciemność.

Oczami Jacka:
Annie zamknęła oczy. Gdy przedtem, przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały poczułem odpowiedzialność. Miałem wrażenie, że Annie sprzymierzyła się z Mrokiem, bo ją pozostawiłem. Bez wyjaśnień. Bez nadziei. Teraz zapłacą za to wszyscy Strażnicy, a może nawet cały świat. Spod zamkniętych oczu dziewczyny wypłynęła pojedyncza łza. Spływała powoli po policzku. Nagle łza stała się czarna jak smoła. Annie zadrżała. Po chwili zaczęła się obracać wokół własnej osi. Na początku powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż w końcu dostrzegałem jedynie jej zamazany kształt. Chciałem coś zrobić, ale nie mogłem się nawet ruszyć, nic powiedzieć. Annie Tornado zwolniło, aż w końcu mogłem dostrzec dziewczynę. Wyglądała zupełnie jak nie ona. Jej skóra stała się biała jak papier. Zamiast paznokci o rąk miała czarne pazury. Jej włosy dosłownie stanęły dęba. Uniosły się do góry, tak, że uformowały kształt kropli lub płomienia. Miała na sobie czarną średniowieczną suknię, sięgającą ziemi. Długie rozkoloszowane rękawy zasłaniały większą część bladych dłoni, sznurowany gorset podkreślał jej szczupłą sylwetkę, a spódnica spływała ciężko ku ziemi. Wyglądała ładnie, choć mrocznie i sto razy bardziej wolałem ją w jej naturalnej postaci. Nagle uniosła powieki, a ja poczułem jakby mój żołądek postanowił udać się na wycieczkę w kierunku przełyku. Zniknął z nich ten radosny, przyjacielski błysk. Właściwie wszystko z nich zniknęło. Niebieskie tęczówki, białka, źrenice. Jej oczy teraz przypominały pancerzyk żuka; były całe czarne, błyszczące i puste. Ślad po czarnej łzie pozostał na policzku, silnie kontrastując z kredową skórą. Pomyślałem, że chyba zaraz stracę przytomność. Mrok dostrzegł moją minę i uśmiechnął się triumfalnie.
- Chciałem, aby dzieci straciły w wiarę. Aby odczuwały strach. Strach to bardzo potężna siła. Potrafi sprawić, że ludzie zmieniają się w krwiożercze bestie lub potulnieją, jak baranki. Ze strachem nie można walczyć, moi drodzy. To coś, co zawsze będzie istniało i istnieć będzie, niezależnie od tego, jak wy staracie się go zniszczyć. Teraz nastała nowa era! - zaśmiał się ukazując, białe ostre zęby niczym u rekina. - Teraz dzieci nie będą odczuwały już strachu. Teraz one będą strachem. Staną się ucieleśnieniem mojej mocy. Stworzę armię, którą was zmiażdży. One nie tyle utracą w was wiarę. Staną się waszymi wrogami. A oto pierwszy członek mojego zespołu.
Annie zrobiła kilka kroków, tak, że stanęła pomiędzy Panem Koszmarów, a nami.
- Jestem Ann, pierwszy  członek w szeragach Armii Cienia - wyharczała. Jej głos przypominał raczej warkot niż normalne mówienie. Następnie odwróciła się dokładnie do mnie. Jej puste oczy spojrzały na mnie, a ja dostałem gęsiej skórki. - Powstałam z zazdrości i nienawiści. Do Strażników, a szczególnie do Jacka Frosta.
- Chyba na nas już pora, moja droga - spostrzegł Mrok. Było widać, że jest niesamowicie zadowolony. Annie podeszła do niego, a on chwycił ją pod ramię. Wyglądali teraz jak jakaś mroczna para królewska. - Niestety musimy się już pożegnać. Armia sama się nie zrobi.
To mówiąc, zniknął w obłoku czarnego piachu. 

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział XVI

Przed wami kolejny rozdział. mam nadzieję, że się wam spodoba. Dedukuję go nikomu innemu, jak mojej przyjaciółce i czytelniczce FD, Agatce. To ona mnie motywuje i pomaga przy braku weny. Dobrze jest mieć takich ludzi, jak ona!

Oczami Annie:
- Nie - wymamrotałam. - Nie, nie, nie. To się nie stanie!
Stałam w okrągłej komnacie o czarnych kamiennych ścianach. Przede mną stał mężczyzna o szarej, jak popiół cerze, drapieżnym uśmiechu i czarnych, potarganych włosach. Mrok, oczywiście. Wpatrywał się we mnie wyczekująco, nieco rozczarowany mą odpowiedzią.
- Ależ, Annie! Nie widzisz, że to zadziała!
- A co jeśli mi się coś stanie?
- Kiedy? Jak? To całkowicie bezpieczny sposób. Reakcja Strażników... - tu zachichotał. -  No cóż, nie wiem, czy się pozbierają przy pierwszym wrażeniu, a co dopiero w walce.
Miałam wątpliwości. Już nie jeden raz zastanawiałam się, co ja wogóle wyprawiam. Plan Mroka był dość śmiały. Chciałam się wycofać, ale było już za późno. Zostałam zapędzona w kozi róg. Nie miałam wyjścia, musiałam mu pomóc.
- No dobrze. Ale myślisz, że dojdzie między wami do walki?
- Szczerze w to wątpię. Będą zszokowani, a po za tym to w końcu Strażnicy. Dobro dzieci przede wszystkim i te sprawy.
- Kiedy?
- Jutro. O zachodzie słońca - będzie tak romantycznie - rzekł ironicznie. - Po za tym to moje wielkie zwycięstwo. Tyle symboli. Słońce zachodzi, aby nastała noc.
- Ekhem. Chciałam zauważyć, że twoje wielkie zwycięstwo nie jest jeszcze takie pewne.
- Oczywiście, że jest! Z twoją pomocą zmiażdżę Northa i jego drużynę, jak parę nędznych robaków.
Wzdrygnęłam się. Mrok był postacią o bardzo złożonym charakterze. Zarazem zimny i okrutny, ale również zabawny. Uwielbiał ironizować i kpić sobie, a zwłaszcza z uczuć. Były mu tak obce. Czasem jednak okazywał zrozumienie i wydawało mi się, że pod maską cynizmu mógł się skrywać wrażliwy mężczyzna, który objawiał się tylko w niektórych momentach. Co do Mroka nie mogłam być jednak niczego pewna. Każde jego słowo mogło być kłamstwem lub szczerą prawdą. Teraz, przebywając w jego mrocznej grocie i poznawszy jego okrutny plan wiedziałam jedno. Mrok był człowiekiem o wielu twarzach, którego lepiej omijać szerokim łukiem. Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Pana Koszmarów.
- Mamy jeszcze trochę czasu. Świętujmy!
Przede mną pojawił się czarny drewniany stół. Nie było na nim jedzenia. Na dwóch jego krańcach znajdowały się krzesła, a przy nich eleganckie filiżanki. Mrok nakazał mi ręką usiąść. W powietrzu pojawił się czajnik. Nachylił się nad moją filiżanką i nalał do niej wrzącej wody, a potem to samo zrobił z naczyniem Cienia.
- Herbata? - zapytałam. Mrok potaknął zadowolony. Pstryknął palcami, a przed nim pojawiło się spore pudełko. Chwycił je zręcznie i otworzył. W środku znajdowało się kilkadziesiąt torebek herbaty. Każda była opisana. Miały one wiele kształtów i kolorów.
- Wybierz sobie. Mam tyle smaków. Jakie tylko sobie zażyczysz. Żurawinowa, malinowa, jagodowa, czarna, zielona. Indyjska, chińska, japońska. Wybieraj.
Postawił przede mną pudełko. Czułam się dość głupio.
- Masz... Poziomkową?
- Oczywiście - Mrok pogrzebał w pudełku, wyjął odpowiednią torebkę i podał mi ją. Potem wybrał jakąś dla siebie i wrzucił do swojej filiżanki.
- Uroczo, czyż nie? - zapytał mnie. Jego głos był przepełniony szyderstwem.
***
- Gotowa? - zapytał mnie Mrok. Był tak radosny, jak nigdy dotychczas. Podniecenie sprawiało, że niemal nie mógł ustać w miejscu. Pokiwałam niepewnie głową. Wielki plan czas zacząć.
- Skąd będziemy wiedzieli, że nas znajdą?
- O to się nie musisz martwić. Zająłem się tym. Gotowa na kolejną teleportację?

Oczami Jacka:

Siedziałem na fotelu, cały czas nerwowo się rozglądając. Znajdowałem się na tarasie, na którym znajdował się również globus. Roztaczał się z niego wspaniały widok na Pracownię Główną. Teraz jednak było tam dziwnie spokojnie. Święta już minęły. Nie zwracałem jednak na to wszystko uwagi. Czekałem na Strażników. Mieli się tu zjawić lada chwila. Wczoraj wróciłem od Annie. Byłem zaniepokojony, zwłaszcza koniem Mroka, który zjawił się tam niespodziewanie. Musiałem im o tym wszystkim opowiedzieć. Najpierw dwóch nowych Strażników, a teraz to. W końcu za moimi plecami usłyszałem stukot ciężkich butów Northa. Obróciłem się do niego. Po chwili pojawili się Ząbek, Piasek, Jack, Natura i Zając. Ten ostatni miał w rękach naręcze jajek, na których malował niezwykłe wzory. Do Wielkanocy pozostały niecałe dwa miesiące, ale on już musiał zacząć przygotowania.
- Jacku, chyba miałeś nam coś do opowiedzenia - chrząknął Mikołaj. Pokiwałem niepewnie głową i zacząłem opowiadać. Jack i Rosalie wyglądali na nieco skołowanych. Nie poznali Annie, więc musiałem im też wiele wyjaśnić. Niecierpliwiłem się. Ona mogła potrzebować pomocy.
- A więc wezwałeś na tu, bo twojej dziewczyny nie ma w domu? - zapytał Zając. Zazgrzytałem zębami. Spojrzałem na Matkę Naturę, ciekawy, jak zareagowała na tę wzmiankę.
- To nie jest moja dziewczyna. I wezwałem was dlatego, że pojawił się ten koń. Od pięciu lat nie widzieliśmy żadnego śladu obecności Mroka. Aż do teraz. Coś się właśnie zaczęło - włożyłem nacisk w ostatnie zdanie.
- Tylko jeszcze nie wiemy co - wyszeptała powoli Zębuszka.
- Mrok powstaje - dodał North.
- Znowu! Dość szybko się pozbierał. Znowu wypadnie w Wielkanoc! - zajęczał Zając, ale wszyscy zignorowali jego uwagę.
- To dlatego Księżyc nas wybrał - powiedział z niesamowitą powagą O'Latern. Pomimo tego, że starał się brzmieć odważnie, widać było, że jest przestraszony. Zrobiło mi się go żal. Tylko Matka Natura się nie odezwała. Objęła się ramionami i wpatrywała tępo w podłogę. Miałem przeczucie, że coś ją gnębiło.
- A ty co o tym sądzisz, Rosalie? - spytałem. Otrząsnęła się z zamyślenia.
- Ja… Ja uważam, że macie racje. Szykuje się coś naprawdę dużego. Mrok powrócił i daje nam to wyraźnie do zrozumienia.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa wydarzyło się coś naprawdę niezwykłego. W powietrzu nagle pojawił się czarny, piaskowy koń o żółtych ślepiach. Galopował w powietrzu w kierunku globusu. Nikt z nas nic nie robił, byliśmy za bardzo zaskoczeni. Rumak wbiegł w kulę i po prostu się rozprysł. Ziarenka piasku jednak nie rozsypały się, a połączyły w chmarę. Globus zakręcił się szybko i w końcu stanął. Piasek przykleił się do niego, tak, że nie było widać niczego. Światła, symbolizujące dzieci przygasły. Nie, zaraz. Mroczna materia pozostawiła jedno wolne miejsce, wokół którego piasek pulsował. Było to Stonehenge w Wielkiej Brytani. Po chwili piasek po prostu zniknął. Wszyscy zastygnęli, zszokowani. W końcu North otrząsnął się i krzyknął:
- Mielście rację. Szykuje się coś naprawdę dużego. Ruszamy!
Wszyscy pobiegliśmy za nim, do pomieszczenia, gdzie trzymał sanie. Gdy wsiadaliśmy nikt nie protestował, nawet Zając. Renifery wierzgały niespokojnie, wytaczając potężną maszynę. Musicie wiedzieć, że pojazd Northa to nie takie zwyczajne, stare sanie. Prędzej porównałbym go do latającej machiny wojennej. Pomalowane na czerwono ściany błyszczały. Teraz nikt jednak nie podziwiał sań. Gdy wszyscy usiedli, Mikołaj pociągnął za lejce i ruszyliśmy. Chwilę jechaliśmy wykutym w lodzie tunelem. W końcu się skończył, a my wylecieliśmy w powietrze. Renifery galopowły przez niebo. Nie liczyłem czasu, jaki zajęło nam dotarcie do celu. Byłem zdenerwowany. Nie wiedziałem co się stanie i czy Annie ma coś z tym wspólnego. W końcu to do jej pokoju wleciał mroczny rumak. Gdy tylko zauważyłem cień megalitycznej budowli na tle zachodzącego słońca wyskoczyłem z wozu i szybowałem z pomocą wiatru. Po wylądowaniu poczekałem na resztę Strażników. Stanęliśmy wszyscy razem, całą siódemką, rozglądając się niepewnie. Nagle Piasek wskazał jakiś punkt palcem, a my spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Kilkadziesiąt metrów od nas stał nieruchomo mężczyzna. Za plecami miał zachodzącą za horyzont tarczę słoneczną, co sprawiało, że nie mogłem dostrzec szczegółów jego twarzy. Pomimo tego byłem pewien jego tożsamości. Mrok, Pan Koszmarów, nasz odwieczny wróg. Czarna szata spływała na ziemie, a włosy sterczały niechlujnie. Podszedł spokojnie, tak, że  znalazł się w odległości dziesięciu metrów od nas.
- Witam! - zawołał. - Jak widzicie słońce zachodzi. Nadchodzi czas ciemności.
- Nie dostałeś jeszcze nauczki? - spytał go zirytowany Zając. - Pokonaliśmy cię pięć lat temu i teraz znów cię zmiażdżymy.
- Hahahahaha - Mrok był wyraźnie rozbawiony. - Widzę, że w wasze szeregi dostała się para nowicjuszy. Jack O'Latern, witam nasz dyniowy lampionik.
- Sam jesteś lampionik! - odkrzyknął zdenerwowany maluch. Pan Koszmarów go zignorował.
- I... Matka Natura - Jego twarz skrzywiła się na chwilę, jakby wypowiedzenie tych słów sprawiało mu ból. Przestraszona Rosalie cofnęła się i chwyciła mnie z ramię.
- W każdym razie tym razem nie ma sensu nawet walczyć. Teraz mam to, czego zawsze potrzebowałem. To było takie proste! Przez te pięć lat, kiedy zbierałem siły w końcu znalazłem wasz słaby punkt.
- Co to niby jest? - zapytał buńczucznie North. Mrok uśmiechnął się, jakby tylko czekał na te słowa. Następnie uniósł dłoń i pstryknął palcami. Zza jego pleców wyszła postać. Wszyscy skamienieli, a w mojej głowie zaroiło się od myśli. Obok Pana Koszmarów stała dziewczyna, którą dwa miesiące temu nazwałem najlepszą przyjaciółką.

środa, 10 lipca 2013

Rozdział XV

Przede wszystkim znów muszę przeprosić za tak późny termin publikacji. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba. Nie, nie porzuciłam bloga, nie pytajcie mnie o to. Po prostu nie postuję często, ale nigdy nie zostawiłabym Frozen Dreams. Komentujcie, czy wam się podoba, czy nie - z chęcią przeczytam :) Jeśli rozdział był zły napiszcie! Trzeba się uczyć na błędach! Życzę miłej lektury!

Oczami Annie:

Gdy tylko moja ręka zetknęła się z szarą, jak popiół dłonią Mroka świat zawirował. Dosłownie. Poczułam, jak coś mnie ściska w gardle. Wszystko się rozmyło. Barwy zlały się, a ja nie potrafiłam rozróżnić, czy jesteśmy jeszcze w domu. Czułam jedynie zimną dłoń Pana Cieni. Nagle wszystko się zatrzymało. Poczułam mdłości i kręciło mi się w głowie. Dopiero po minucie mogłam dokładnie przyjrzeć się temu, co mnie otaczało. Na pewno nie znajdowaliśmy się w moim domu. Przypominało to jakąś średniowieczną twierdzę. Zbudowane z czarnego kamienia ściany pięły się tak wysoko, że nie mogłam dostrzec stropu. Znajdowaliśmy się w ciemnej komnacie. Z sali wychodziły schody. Gdzieś nade mną widziałam żelazne klatki, zwisające na łańcuchach. Wzdrygnęłam się. Nie było to z całą pewnością miejsce, w którym chciałam teraz być. Nagle przede mną pojawił się Mrok. Nawet nie zauważyłam, kiedy puścił moją dłoń i zniknął. Uśmiechał się, odsłaniając ostre, jak u rekina zęby.
- Witaj w domu - przywitał mnie.
- Mieszkasz tu? - zapytałam. Potaknął. - To... Po co mnie tu przyprowadziłeś?
- Chodź za mną. Pokażę ci coś.
Poprowadził mnie schodami, które na początku pięły się prosto w górę, a potem zaczęły wić wokół własnej osi, niczym jakiś wąż. Weszliśmy do kolejnej komnaty. Odchodziły od niej trzy portale, za którymi kryły się kolejne schody. Mrok poprowadził mnie tymi najbardziej na prawo. Prowadziły w dół. Szliśmy w milczeniu przez kilka, może kilkanaście minut, a ja wsłuchiwałam się w dźwięk skapującej gdzieś wody. Dom Pana Koszmarów przypominał ogromną jaskinię. Pełno było tu korytarzy, tuneli, stopni, komnat i odnóg. Wreszcie doszliśmy na miejsce. Poczułam ścisk w okolicach żołądka. Jedynym przyrządem, znajdującym się w sali był złoty globus. Rozświetlały go miliony miniaturowych światełek. Taki sam, jak na biegunie północnym, w głównej bazie Strażników.
- Widzisz, Annie... - zaczął Mrok - Jack na pewno ci opowiadał o naszej przygodzie sprzed pięciu lat. Zapewne była to historia niezwykle subiektywna. Bo widzisz, czy on ci mówił dlaczego chciałem zdobyć władzę i pokonać Strażników?
Pokiwałam przeczącą głową.
- Nie, nie mówił mi. Może zemsta? Kiedyś cię przecież pozostawili na pastwę losu.
- Oh, to również. Ale co innego było moim celem. Chciałem, aby ktoś… Ktoś we mnie uwierzył. Jack wiedział, co czuję. Potem Strażnicy zepsuli go do cna. A teraz, teraz mam nowy plan. Znacznie lepszy. Potrzebuję tylko jednej rzeczy. Twojego wsparcia.
Zastanowiłam się. Przywołałam obrazy Strażników. Northa, wręczającego mi książkę i zapraszającego do bazy. Zająca, klepiącego mnie po plecach. Skaczącego i śmiejącego Piaska, z dziwnymi obrazami nad głową. Przyjacielską Zębuszkę, z którą się świetnie dogadywałam i jej małych pomocnic. Zabawne elfy i potężne yeti. I… Jacka. Nasze rozmowy, wyznania, przemyślenia. Pierwsze spotkanie, wspólny taniec. Oni po prostu nie mogli być źli.
- Co ja wyprawiam? - szepnęłam sama do siebie.
- Decydujesz o własnym losie - odparł spokojnie Mrok. 
- I co mi to da? Ty wygrasz, pokonasz Strażników, a co ze mną? Ty przejmiesz władzę, ja jedynie zniszczę to, co kocham. To nie ma żadnego sensu.
- A jednak podałaś mi dłoń. Musiałaś mieć jakiś powód.
Wzruszyłam ramionami.
- Powiem ci coś, Annie. W ciągu mojego długiego życia nauczyłem się czegoś. Ciemność jest sprawiedliwa. Nie ocenia, przygarnia wszystkich. Strażnicy... No cóż, sama się już na nich poznałaś.
Teraz przed oczam miałam Jacka, zostawiającego mnie na dachu. Bez wyjaśnień. Obraz w szkalnej kuli. Rosalie i Jacka. Coś się we mnie zakotłowało. Nie pozwolę na takie traktowanie. Jack może i jest Strażnikiem, ale nie królem świata. Przyjaźń opiera się na równości. Jak on mógł się za niego uważać, jednocześnie się wywyższając. Jaka jest jego zasługa. Co zrobił tak szczególnego, że został Strażnikiem? Po prostu los. Potem przypomniało mi się coś naprawdę dziwnego. Nie widziałam się z Jackiem od siedmiu tygodni.
- Co mam robić? - spytałam w końcu. Mrok uśmiechnął się drapieżnie.

Oczami Jacka: 
Zdumiony wpatrywałem się w niewelką roślinkę, pnącą się powoli ku górze. Jej płatki były śnieżnobiałe i pokryte lodowoniebieskim nalotem, przypominającym mroźne wzory. Jej łodyżka i liście wyglądały, jakby zostały zamrożone. 
- Co to za roślina? - zapytałem. Matka Natura uśmiechnęła się. Stałem w jej pokoju. Po cermoni North przydzielił jej i O'Laternowi sale, w których mogli by zamieszkać. Rosalie w krótkim czasie przystosowała pomieszczenie do swoich potrzeb. Podłogę porosła trawa i kwiaty, a ściany oplatał bluszcz. Zaskoczonego zmianą wystroju wnętrza Northa zapewniała, że to tylko przejściowe. Tak naprawdę Natura wraz ze swymi nimfami mieszkała w Zaczarowanym Lesie. Teraz przyglądaliśmy się oboje kwiatowi, który za sprawą Rosalie wyrósł tuż pod naszymi stopami.
- Nie wiem - odparła. - To pierwszy taki kwiat. Stworzyłam go z myślą o tobie - Uśmiechnęła się, a ja się lekko zarumieniłem. Miałem nadzieję, że tego nie zauważyła.
- To może rosalia - zaproponowałem.
- Rosalia śnieżna! Obiecuję ci, Jack, że na wiosnę te kwiaty zaczną kwitnąć na całym świecie! - tu rozpostarła z entuzjazmem ramiona. Uśmiechnąłem się.
- Wiesz, chciałem podziękować ci za twoje towarzystwo. Dobrze mi się z tobą spedza czas.
- Dziękuję. Ty też jesteś niezłym kompanem - odpowiedziała. Nasze dłonie niemal się stykały. Powoli podsunąłem moje ramię do niej i delikatnie pochwyciłem jej szczupłą dłoń. Spojrzała zaskocona na nasze splecione palce, a potem odwróciła się do mnie. Spojrzałem w jej głebokie zielone oczy. Ta uśmiechnęła się smutno. Puściła moją dłoń i schowała swoją za plecami.
- Jack… - wyszeptała - Jeszcze nie czas.
 Posmutniałem. 
- Rozumiem. Oczywiście - powiedziałem wolno i spokojnie. Nie chciałem, by pomyślała, że jestem na nią zły. - Pewnie masz dużo do zrobienia. Zostawię cię samą.
Mówiąc to, wyszedłem. Byłem przybity. Odrzuciła mnie. Dlaczego? Zastanaiwałem się tak. Znałem ją od zaledwie kilku dni, a już zaczynałem do niej coś czuć. Nigdy nie byłem zbyt dobry w rozpoznawaniu emocji. Czy to była miłość? Nie miałem pojęcia. Czułem jednak się niezwykle dobrze, gdy przebywałem w jej towarzystwie. Była ładna, miła, dobra, mądra. Gdy patrzyłem na te jej duże oczy w kolorze trawy i włosy niczym kłosy zboża miałem ochotę pochylić się i ją pocałować. Zabrzmi to głupio, ale była to szcera prawda. Szkoda, że nie mógłem porozmawiać o tym z Annie. Ona to doskonale by mnie zrozumiała. Zawsze, gdy opowiadała o emocjach było mi to takie obce. Teraz moglibyśmy podyskutować. Właśnie. Annie. Nie widziałem się z nią od... Prawie dwóch miesięcy! Dziś był dokładnie pierwszy luty. Jak mogłem zapomnieć?! Pewnie nienawidziła mnie. Zastanawiałem się, jak mogłem do tego dopuścić. Trzeba było to naprawić. Natychmiast. Pobiegłem korytarzem, jak najszybciej potrafiłem. Minąłem skołowanego Northa.
- Gdzie ty się wybierasz? - zapytał.
- Do domu Annie - odkrzyknąłem. Mikołaj uśmiechnął się i nic nie odpowiedział. Pędziłem dalej. Pchnąłem mocno drzwi i wyleciałem na pole. Już po chwili unosiłem się na wietrze, który skierowałem wprost do Annie.
- Wietrze! - wrzasnąłem. - Kierunek: Londyn.
Pędziłem, jak nigdy dotąd. Mijałem miasta i wioski, na nic jednak nie zwracałem uwagi.
Nie wiem, ile czasu minęło zanim doleciałem na ulicę, przy której mieścił się dom Annie. W każdym oknie było ciemno. W jej pokoju również. Wleciałem jednak do domu. 
- Annie! - zawołałem. Tak, jak się spodziewałem nikt mi nie odpowiedział. Wiedziałem, że nikogo tu nie ma. Przeszukałem jednak, aby się upewnić cały dom. Oczywiście dom był pusty. Na końcu wróciłem rozczarowany z powrotem w pokoju Annie. Usiadłem na łóżku. Oparłem czoło na dłoniach. Zastanawiałam się, gdzie ona mogła się podziać. Byłem taki głupi! Po tym, co na dla mnie zrobiła zostawiłem ją. Niespecjalnie oczywiście. Rozmawiała ze mną, słuchała, wyjaśniała, dyskutowała. Ona... Była wspaniła. Zupełnie na nią nie zasłużyłem, a teraz ją zraniłem. Nagle przyszło mi na myśl niezwykłe porównanie. Rosalie i Annie. Obydwie były niesamowite. Ja w pewnym sensie zostawiłem Annie dla Natury. Poczułem, jak coś mne ściska w sercu. Przypomniały mi się myśli o tym, jak bardzo Rose mi się podobała, a potem to, jak przytuliłem Annie. Co się ze mną działo? Rozmyślania te przerwało gwałtownie otwierające się okno. Do środka wpadła istota, stworzona z czarnego piasku. Koń, pomocnik Mroka. Jego żółte ślepia błysnęły i zwierzę cicho zarżało. Chwyciłem za laskę i machnąłem nią. Mróz sprawił, że koń natychmiast rozsypał się w kupkę czarnego piachu. Stałem tak, nie wiedząc co zrobići wpatrując się w mroczny pył. Czułem, że coś się szykuje.