wtorek, 8 października 2013

Rozdział XXI

Tak! Wreszcie jest! Wybaczcie za tą niezwykle długa nieobecność. Wiedziałam, co będzie w następnym rozdziale, ale jakoś nie potrafiłam tego przelać na papier. Jednak jest. Komu to zawdzięczam? Moim super przyjaciołom, którzy tak długo mnie męczyli, że w końcu wymyśliłam, jak opisać bitwę. Więc ten rozdział dedykuję im - Agatce, Nacie, Oli i... Marcinowi. No, więc życzę miłej lektury i nie zapomnijcie komentować!

Oczami Annie:
Nie miałam bladego pojęcia, jak Mrok wzywał Strażników. Był jednak biegły w magii, a przez spotkaniem pod Stonehenge jakimś cudem North i reszta się zjawili. Mrok niewątpliwie miał talent do wybierania niezwykłych miejsc potyczek. Kamienne kręgi, a teraz staliśmy nad przepaścią malowniczego Kanionu Kolorado. Może w innej sytuacji by mnie to śmieszyło, ale nie teraz. Czekała nas walka. Nie chodziło o zwyczajną konwersację. Mrok wyjaśnił mi wszystko. Powiedział, że zapewne Matka Natura wezwie rzesze nimf, Toothiana przywoła wróżki, North sprowadzi yeti, a Zając te wielkie kamienne jaja, które nie były takie znowu delikatne. Ja miałam nie walczyć. Miałam funkcję czysto reprezentacyjną. W końcu byłam Obscurity, królową pokrzywdzonych. To było niedorzeczne! Często tak myślałam, ale Głos uniemożliwiał jakiekolwiek działanie. Pan Koszmarów zapowiedział też, że z pewnością będą ofiary i trzeba się na to przygotować. Ktoś zginie. Nimfy, wróżki, mroczne dzieci... Czułam w sobie takie przerażające zimno, że miałam ochotę zadrżeć, ale Głos oczywiście uniemożliwiał wszystko. Przecież to Strażnicy! Miłe duszki, w które wierzą dzieci, a Mrok to tylko cień spod łóżka. Będą się zabijać. Teraz, gdy poznałam cały ten świat, myślę, że ludzie nie wiedzą o Strażnikach zupełnie nic. Teraz jednak nie mogłam o tym myśleć. Za chwilę zjawi się Legendarna Piątka. Nie, siódemka. Przecież Rosalie i Jack też są teraz jednymi z nich. A Natura i Jack... Gdyby nie Głos, wybuchłabym płaczem. To było żałosne. Moje rozmyślania przerwał jednak donośny świst. Po chwili jakieś sto metrów od nas pojawił się portal. Wyskoczyli z niego Strażnicy i ich sprzymierzeńcy. Mrok spojrzał na nich. Starał się zachować kamienną twarz, ale oczy błyszczały mu radością. Odwrócił się do nas przodem. On stał na czele Armii, za nim byliśmy my z Fearem, a na końcu szeregi przerażających dzieci. Wszyscy byli ubrani w średniowieczne, czarne ubrania. Mieli nastroszone włosy, nienaturalnie bladą skórę i duże puste oczy. Armia Żywych Cieni - pomyślałam. Moją uwagę zwrócił Jack. Stał daleko od Rosalie. Czy... Nie, nie! Doszukiwałam się już nieistniejących związków. Mrok zwrócił się z powrotem ku Strażnikom.
- Teraz wszystko się okaże! Kto wygra, kto zostanie zniszczony? Mam nadzieję, że w trakcie nie uciekniecie! - wrzasnął na tyle głośno, by nasi przeciwnicy usłyszeli.
- Nie jesteśmy tchórzami - warknął North.
- A wiec dobrze - mruknął cicho Czarny Pan, tak, że tylko chyba ja to usłyszałam. - Bo gdy już was zmiażdżę, napiję się naprawdę mocnej herbaty.
Staliśmy na przeciwko siebie, oczekując jakiegoś znaku. Nagle Mrok wrzasnął:
- Do ataku!
Wszystkie dzieci, stojące za moimi plecami zaczęły biec ku przeciwnikom. Skotłowana masa omijała jednak mnie, Feara i Mroka szerokim łukiem. Staliśmy spokojnie patrząc, jak te niewinne istoty rzucając się z furią na Strażnikom. Na spotkanie dzieciakom wybiegła grupa jaj i yeti. Zamknęłam oczy. Nie miałam zamiaru patrzeć n tę rzeź. Kto zginie? A jeśli będzie to Jack? Nie, nie, to nie możliwe. Znowu poczułam pieczenie pod powiekami, ale łzy nie płynęły. Przeszłam na stronę Mroka, bo chciałam zemsty. Ale on nie może umrzeć! Ja... Ja wtedy też na pewno umrę. Wtedy zupełnie odpłynęłam. Nie zdawałam sobie sprawy, co się wokół mnie dzieje. Przypomniały mi się te wszystkie wspólne momenty. Znałam go od zaledwie kilku miesięcy, ale na samą myśl o białowłosym chłopaku serce ściskało mi się z bólu. Kiedy mówiłam o przyjaźni, miłości... Był chyba najlepszą i najgorszą rzeczą, jaka mnie dotąd w życiu spotkała. Przed oczami miałam obraz Jacka padającego od mrocznej strzały Pana Koszmarów. Nie! Dosyć! Myśl jednak nie chciała zniknąć. Poczułam, że kucam i wciskam twarz w dłonie. Głos szalał z gniewu. Nic nie mógł poradzić na tę lawinę emocji. W końcu poczułam, że moje policzki stają się mokre. Płakałam. Płakałam jak nigdy dotąd. Łzy pomogły. Dały ukojenie. Powoli wstałam i otwarłam oczy. Obraz był przerażający. Armie zmieszały się. Dojrzałam kilka drobnych ciałek leżących bezwładnie na ziemi. Popękane części jaj walały się po całej górze. Oczy mi już wyschły i nie piekły. Po przemianie, mój organizm działał trochę inaczej. Starałam się dojrzeć kogokolwiek znajomego. W końcu zarejestrowałam gdzieś po lewej Feara, rzucającego czarnymi sztyletami, Zębuszkę, Rosalie i Zająca walczących ramię w ramię. Gdzieś z tyłu dojrzałam piaszczysty bicz i kilka wyrzuconych w górą dyniowych pocisków. Ale gdzie Mrok, North i przede wszystkim Jack? Zrobiłam niepewnie kilka kroków do przodu. Minęłam grupę nieprzytomnych, a może i martwych nimf. Coś ścisnęło mnie w gardle. Nie znałam ich, ale były dobre. Poświęciły się. To ja byłam czarnym charakterem. Zacisnęłam dłonie w pięści, aby nie upaść. W końcu odnalazłam Mikołaja i Czarnego Pana. Toczyli ze sobą zajadły pojedynek na samym środku pola bitwy. Mrok wyczarował błyszczący czarny miecz i wciąż rzucał się z nim na Northa, który bronił się zręcznie swoimi dwoma szablami. A gdzie Jack? Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Prosiłam w duchu, aby nic mu się nie stało. Ominęłam walczących przywódców i ruszyłam powoli dalej. Wszędzie szalała bitwa. Musiałam uważać, aby nie nadepnąć na czyjeś ciało. Jakimś cudem nikt mnie nie atakował. Może to czary Pana Koszmarów. Z pozoru wyglądałam na chłodną i opanowaną, ale to zawdzięczałam jedynie Głosowi. Wewnątrz byłam roztrzaskana, niczym lustro. Rozpacz, strach, obawy mieszały się, tworząc mieszankę emocji, które jednak nie mogły znaleźć ujścia. Zauważyłam daleko przed sobą plamę granatu i bieli. Czy to on? Przyspieszyłam kroku. A nawet jeśli go znajdę, to co? Gdy ie zauważy, pewnie mnie zabije. Będzie wściekły. Ku mojemu zdziwieniu, ta perspektywa nie przerażała mnie ani trochę. Zasłużyłam na to. Na śmierć. Zdradziłam ich i wszystko zniszczyłam. Byłam tak naiwna, że uwierzyłam Mrokowi. Mało tego! Gdyby nie ja, te biedne dzieciaki nie byłyby teraz tutaj, zaklęte w bezwzględne mroczne monstra. Jeśli ktokolwiek ma zginąć to ja. Co prawda, nie byłby to zbyt romantyczny koniec mojego uczucia do Jacka, gdybym została stracona przez jego samego, ale cóż romantyzm! W końcu zauważyłam go. Stał dokładnie na przeciwko mnie, oddalony o jakieś pięćdziesiąt metrów. Dosłownie zapomniałam jak się oddycha. Nawet z tej odległości dojrzałam furię w jego błękitnych oczach. Bez wahania mnie zabije - pomyślałam. Wtem mnie dojrzał. Ruszył zdecydowanym krokiem, zwinnie omijając walczących. Zbliżał się do mnie coraz szybciej. Powinnam była uciekać, ale ja cierpliwie czekałam. Może dzięki mojej śmierci ta bitwa się skończy. Dzieliło nas już mniej niż dwadzieścia metrów. Obiekt moich uczuć, a jednocześnie oprawca idzie po mnie. To dziwne jak głupie myśli przychodziły mi wtedy do głowy. Dziesięć metrów. Widziałam go teraz bardzo dokładnie. Piękny jak zawsze. Zbliżał się do mnie zdecydowanym krokiem. W końcu stanął tuż przede mną. Dzieliły nas centymetry. Czułam jego chłodny oddech na moich włosach. Wzięłam głęboki wdech. Możliwe, że ostatni. Zamknęłam oczy. Wtedy on pochylił się, przyciągnął mnie do siebie, chwycił za podbródek, zaskakująco delikatnie i pocałował.

Oczami Jacka:
Jej usta były zaskakująco ciepłe i miękkie. Czekałem chwilę w napięciu, ale w końcu odwzajemniła pocałunek. Przyciągnąłem ją mocniej, a ona zarzuciła mi ręce na szyję. Działałem pod wpływem impulsu. Nie myślałem o tym, co robię. Przymknąłem powieki i przeczesałem palcami jej włosy. Nie były już takie sztywne. Opadły złotą falą na łopatki. Udało się, odmieniła się. Wtedy otworzyła oczy. Były z powrotem niebieskie, a skóra stawała się stopniowo ciemniejsza. Wtedy odsunąłem Annie od siebie. Nagle poczułem gdzieś w okolicy serca ukłucie żalu. Zdradziła nas - pomyślałem. Radość i wściekłość rozpierały mną, toczyłem wewnętrzną walkę. W końcu gdy Annie, spojrzała na mnie z niedowierzaniem, mruknąłem zimno:
- Wybacz. To było trochę nie na miejscu.
Annie chciała chyba coś powiedzieć, ale nagle zachwiała się i zemdlała. Chwyciłem ją, zanim upadła. Następnie wziąłem na ramiona. Nie mogliśmy tu zostać. Wrzasnąłem ile sił w płucach, znów nie za bardzo zdając sobie sprawę z tego, co robię.
- Strażnicy chodźcie!
Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. Kiedy zauważyli, kogo trzymam w ramionach ich szok sięgnął zenitu. Po chwili wszyscy nasi sprzymierzeńcy zebrali się wokół mnie. Na końcu przybiegł North, zostawiając osłupiałego Mroka w środku bitwy.
- Jjak... - wyjąkał.
- Wybacz! - wrzasnąłem, z satysfakcją wpatrując się w Pana Koszmarów. - Ale musimy się już zbierać. Mamy potrzebującą.
Wtedy North wyjął śnieżną kulę i otwarł portal. Wszyscy się rozstąpili, przpuszczając mnie. Zrobiłam pewny krok i przeszedłem przez magiczny tunel.