poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział XXX, który nie istnieje, czyli pożegnanie

Tak, to już koniec. Nie będzie już więcej rozdziałów, Annie razem z Jackiem hasają szczęśliwi po świecie. Te półtorej roku było dla mnie swego rodzaju lekcją systematyczności, z którą co prawda raz było lepiej, raz gorzej, ale koniec końców, zakończyłam opowiadanie. Dzięki Frozen Dreams zaczęłam swoją przygodę z blogowaniem i pisaniem, więc prędzej czy później znowu może się spotkamy na innym blogu. A jeśli chcecie napisać, podzielić czym ze mną, piszcie: annluna.atlas@gmail.com
Chciałabym podziękować wszystkim, którzy czytali, komentowali i trzymali za mnie kciuki - byliście ogromną motywacją. Szczególne podziękowania należą się znanym przez mnie osobiście czytelnikom, którzy nudzili i męczyli, aż do czasu, gdy nie napisałam czegoś nowego. Dziękuję Oli, Nacie, Agatce, Julce i Marcinowi :) 
Co do treści opowiadania, wiem, że wszystko skończyło się strasznie różowo. No ale w końcu to bajka i chciałam zakończyć pozytywnie całą przygodę :D A jeśli ktoś dalej jest nieprzekonany, możecie sobie dodać na końcu takie zdanie: "I w tym momencie Annie obudziła się. To był naprawdę dziwny i długi sen." Ja natomiast preferuję wersję oryginalną.

No i w sumie to tyle. Żegnam, niech los zawsze Wam sprzyja! <3

Ann Luna Atlas


Rozdział XXIX

 No, a więc mam przyjemność zaprezentować Państwu już ostatni, dwudziesty dziewiąty rozdział, kończący opowiadanie. W tym tygodniu wstawię jeszcze post wyjaśniający wszystko, a tymczasem, czytajcie i komentujcie :)

Oczami Jacka:
Oszołomienie i niedowierzanie powoli przemieniały się z nadzieję, aby na końcu rozjaśnić moją twarz szerokim uśmiechem. Zostałem wysłuchany! Księżyc spełnił moją prośbę! Po chwili jednak przyszła mi do głowy myśl, że niekoniecznie o to chodziło. To nie musiało nic znaczyć. Może lampion podstawiony tam przez Jacka O'Lanterna przewócił się i coś zapalił. Może... Nie miałem czasu na domysły. Ominąłem zziajanego Jacka, popędziłem korytarzem i dotarłwszy do schodów na dół, zbyt niecierpliwy aby po nich zbiegać zeskoczyłem, amortyzując upadek za pomocą laski. Mijając zgraje elfów i yeti, w końcu dotarłem do części budynku, w której znajdowało się zarówno zejście do "garażu" z saniami, jak i szklana trumna Annie. Korytarz był niesamowicie jasno oświetlony, blask bił z pomieszczenia, w którym leżała piętnastolatka. Mrużąc oczy wszedłem niepewnie do środka. Na początku nie widziałem nic, jedynie oślepiającą biel. Po chwili moje oczy zaczęły się przyzwyczajać do światła. Zarejestrowałem wykute w kamieniu ściany, a potem dostrzegłem źródło blasku. Wciąż nie mogłem zobaczyć niczego wyraźniej. Jak na zawołanie, blask zaczął słabnąć, aby po chwili całkowicie zniknąć. Unosiła się kilka centymetrów nad ziemią jakby nie chcąc brudzić stóp zakurzoną posadzką. Tuż na przeciwko mnie. Wyglądała jednocześnie podobnie i obco. Niby ta sama twarz, te same włosy i wzrost, ale pełnie niewielkich różnic. Jej włosy sięgały teraz nie ramion, a pasa, wciąż jasne i delikatnie pofalowane, jednak w nieco innym odcieniu. Wcześniej ciepłe, miodowe, teraz lekko lśniły i miały chłodniejszą barwę, przywodzącą na myśl światło księżycowe w pogodną noc. Rzęsy były dłuższe i ciemniejsze, skóra bledsza, ale nie chorobliwie biała, jak wtedy gdy była pod działaniem klątwy Mroka, lecz gładka i promienna. Na czole miała diadem, powstały ze splecionych srebrnych drucików z umieszczonym pośrodku półprzeźroczystym kamieniem w kształcie kuli Księżyca. Rzucał on delikatne refleksy na wszystko wokół. Ubrana była w ciemnogranatową asymetryczną suknię, haftowaną na brzegach srebrną nicią. Z przodu sięgała tuż przed kolano, a potem stopniowo wydłużała się, tworząc z tyłu długi, ciągnący się po ziemi tren. W talii szata spięta była srebrnym paskiem. Pośrodku dekoltu miała niewielkie okrągłe wycięcie, natomiast od prostych ramiączek sukni odchodziły paski materiału, opadające do połowy ramienia i łączące się z resztą kreacji na plecach. Jej stopy były bose. Całość wyglądała jednocześnie efektownie i prosto. Nie mam pojęcia jak w takim momencie mogłem zwracać uwagę na szczegóły jej ubioru i wyglądu. Najważniejsze było to, że stała tuż obok mnie. Jednak łapczywie chłonąłem każdy detal z nią związany, jakby chcąc wynagrodzić sobie ból jej wcześniejszej straty. Ta srebrno-granatowo-biała postać wyglądała tak niesamowicie, że aż nierealnie. W końcu jednak dziewczyna powoli uniosła powieki i stwierdziłem, że oczy również zmieniły nieco kolor. Były teraz ciemniejsze, prawie tak granatowe jak suknia. Poczułem niepokój. Wszystko się w niej zmieniło. Może nie jest to już to ta sama osoba. Może Księżyc nie tylko przywrócił jej życie, ale również zupełnie zmienił. Może to nie była już moja Annie. Wtedy jednak jej spojrzenie spoczęło na mnie. Jej oczy zabłyszczały niczym gwiazdy, a usta rozchyliły się w uśmiechu. Wtedy byłem już pewny, że to była ona. Tylko stara Annie umiałaby się tak uśmiechać. Dziewczyna nie przestając patrzyć się na mnie delikatnie dotknęła stopami ziemi i rzuciliśmy się sobie w obięcia. Objęwszy mnie za szyję, wcisnęła głowę w moje ramię. Ja obiąłem ją w talii. Staliśmy tak w ciszy dopóki nie zjawili się pozostali Strażnicy. North, Ząbek, Piasek, Zając, Matka Natura i Jack wcisnęli się w wejściu, z niedowierzaniem przyglądając się dziewczynie, którą trzymałem. Z niechęcią puściłem ją, aby reszta również mogła się z nią przywitać. Annie z uśmiechem powitała pozostałych, co chwilę jednak zerkając na mnie, jakby chciała się upewnić czy nie zniknąłem. Sprawiło mi to straszną przyjemność.
- To jak, Annie? - zapytała pełna podekscytowania Wróżka Zębuszka. - Jak to się stało?
Dziewczyna spoważniała i usiadła na swojej trumnie.
- No więc to trochę dziwna historia. Ja czułam się... Jakbym spała. Był to jednak sen bez żadnych snów, jedynie czerń. Wszędzie. Potem jednak pojawił się Księżyc i rozproszył ciemności.
Uśmiechnąłem się. Pamiętam moje pierwsze chwile jako nieśmiertelny duch mrozu. Wszystko było takie mroczne i zimne, a ja się strasznie bałem. Potem jednak pojawił się Księżyc. Przyniósł nadzieję i ulgę.
- Pokazał mi obrazy, których nie rozumiałam. Moje bezwładne ciało z czarnym ostrzem wystającym z piersi, ja leżąca pod szklaną nakrywą i twarze, masę twarzy. Waszych. Pełnych bólu i rezygnacji. Nic z tego nie rozumiałam. Ale potem pojawiły się słowa i zaczęłam rozumieć co się zdarzyło gdy "spałam". Tak bardzo chciałam się wydostać, wrócić do was, ale czułam się jak pisklę uwięzione wewnątrz jajka, odzielone od świata skorupką. Nic nie mogłam zrobić. Księżyc ponownie pokazał mi różne sceny, tym razem dotyczących mnie samej. Kim będę, kim jestem.
- Kim? Strażnikiem? - wyrwało się O'Lanternowi.
- Nie - odparła ku zaskoczeniu wszystkich dziewczyna. - Nie jestem Strażniczką.
Zapadła cisza. Wszyscy, w tym również i ja, umierali z ciekawości aby dowiedzieć się jaką istotą jest Annie. Żadne  z nas jednak nie miało odwagi przerwać milczenia i zapytać się.
- Ty... Jesteś nimfą, prawda? - niepewnie odezwała się w końcu Rosalie.
- Tak, jestem. Skąd wiedziałaś? 
Zaskoczony spojrzałem na Annie. Nimfa? Jedna z poddanych Matki Natury?
- Jestem przyjaciółką i siostrą nimf - zaczęła wyjaśniać Strażniczka. - Pomagają mi opiekować się przyrodą. Spędziłam z nimi bardzo dużo czasu i znam je bardzo dobrze. Potrafię wyczuć nimfy tak samo jak i Strażników - Rosalie potrafiła rozpoznawać różne istoty, pamiętam. Podczas naszego pierwszego spotkania od razu stwierdziła, że jestem nieśmiertelny. Ja również od razu poznałem ją po magicznej aurze, jednak dalej nie miałem pojęcia jak to działa. - Masz to coś co ma każda nimfa, jednak znacznie się różnisz od pozostałych. Masz dużo większą moc i... Nie jesteś duchem przyrody.
Annie pokiwała głową i uśmiechnęła się, pełna podziwu dla tej jakże trafnej obserwacji. Czułem się zagubiony. O co w tym wszystkim chodziło? Na szczęście, mały Jack, będący jeszcze bardziej ciekawski i niecierpliwy niż ja, zapytał:
- Czy może mi ktoś wyjaśnić co się dzieje?
Annie zaśmiała się.
- Jestem nimfą, tak jak stwierdziła to Rose. Jednak nie taką znowu zwyczajną. Każdy z was, Strażników ma swoją specjalność. Coś co go określa, coś co najbardziej ujmuje go u dzieci i to to chce najbardziej u nich chronić. U Mikołaja jest to zachwyt. Patrzysz pełen niego na każdy podarek jaki przygotujecie dla maluchów, aby one później również zachwycone zaczęły się nim bawić, prawda, North? Wielkanoc to nadzeja, nic dziwnego więc, że Zając to jej patron, obserwujący jak dzieci oczekują malowanego jajka pod każdym krzaczkiem, szukając pisanek. Każdy stracony ząb to jedno wspomnienie, kolekcjonuje je więc wspaniała Wróżka Zębuszka, królowa wspomnień. Piasek z miłością patrzy na twory dziecięcej wyobraźni, przygody, które przeżywają z zamkniętymi oczami i głową na poduszce. Dlatego też jest patronem snów i marzeń sennych. Dzieci śmieją się dużo częściej niż dorośli, to chyba jeden z najoczywistszych na świecie faktów. Robią to naprawdę często, dlatego i ich cudowny śmiech ma swego opiekuna. Jacka O'Lanterna, który jednocześnie będąc duchem Halloween pokazuje, że nawet najgorsze zjawy i potowory pod wpływem dziecięcych chichotów zamieniają się w świetną zabawę. Zabawa. I ona urzekła Strażnika. Bitwy na śnieżki, jazda na sankach i lepienie bałwana. Zima jest pełna zabaw i harców. Jack, zimowy duch, kocha zabawę! 
Annie spojrzała na mnie, a ja starałem się uśmiechnąć, co zapewne bardziej przypominało grymas. Posłałem jej pytające spojrzenie. O co jej chodziło? Do czego zmierzała ta emocjonująca przemowa? Ona w odpowiedzi pokiwała niezauważalnie głową, jakby chcąc powiedzieć, że mam spokojnie poczekać, a się dowiem.
- Jednak dzieci nie bawią się tylko zimą, one potrafią zająć się sobą zawsze, i wiosną, i latem, i jesienią gdy liście przybierają kolorowe szaty. Wtedy to, Matka Natura sprawuje pieczę nad roślinami, zwierzętami i pogodą. Dziewczynki lepią wianki, a chłopcy ścigają się na łące. I choć pod opieką rodziców, są na swój sposób wolne. Tej dziecięcej wolności broni Rosalie.
Spojrzałem na Naturę. Nic nie wspominała o tym, że odkryła swoją dziedzinę. Chyba nikomu nic nie wyjawiła, bo każdy spojrzał teraz na nią, a ona zarumieniła się i spuściła głowę, skrywając twarz za firanką prostych jasnych włosów. Rozumiałem. Nie chciała w trakcie tych trudnych chwil opowiadać o dziecięcej radości i tak dalej. Nie zważając na Strażników, Annie kontynuowała.
- Wszyscy razem macie wielką moc i potraficie oprzeć się najmroczniejszym koszmarom, zagrażającym dziecięcym sercom. Jednak nawet cała wasza siódemka, potężnych nieśmiertelnych istot, nie może równać się z potęgą jaką ma Księżyc. On to mianuje nowych Strażników i choć tak daleko, stara się pozostać nam wszystkim bliski. Po co ta cała przemowa? Otóż tu mowa będzie o mojej roli. A mianowicie Księżyc ma tyle spraw na głowie, że nie może cały czas słuchać waszych próźb i pytań. Chyba, że jesteście naprawdę natrętni - tu mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Dlatego też zadecydował on, że będę kimś w rodzaju pośrednika. Obdarzył mnie umiejętnością rozmawiania z nim w myślach i jest to dla niego kontakt wielkiej wagi, więc zawsze odpowie. Nigdy nie mieliście okazji zrozumieć Księżyc. Teraz macie asa w rękawie, pomoc tak nieocenioną, że  nie potrafię wręcz tego ująć w słowa.
- Ach ta skromność - zamruczał z przekąsem Zając.
- Haha, bardzo jesteś zabawny - Annie wystawiła do niego język. - Dobrze wiesz, że mówiąc o atucie nie mam na myśli mnie, tylko Księżyc. Wracając do waszego poprzedniego pytania, jestem nimfą. Nimfą księżycową. 

Oczami Annie:
Siedzieliśmy obydwoje w wielkim czerwonym fotelu, Jack na podłokietniku, ja na siedzeniu. Oglądaliśmy książkę zatytuowaną "Skarby Przyrody". Przewijaliśmy kartki, patrząc na zdjęcia pięknych widoków, niesamowitych miejsc, o odwiedzeniu których zawsze marzyłam. Niektóre z nich rozpoznawałam, ponieważ uczyliśmy się o nich na geografii lub sama o nich czytałam. Opowiadałam wtedy co wiedziałam, a Jack uśmiechał się, wznosząc oczy ku niebu. Na kolnej stronie znajdowało się stosunkowo niewielkie zdjęcie przedstawiające czarne kolumny z bazaltu, ustawione jedna przy drugiej. Droga Olbrzymów w Irlandii. 
- Czy Księżyc cały czas słyszy co myślisz? - zapytał nagle Jack.
- Nie - odpowiedziałam zaskoczona jego pytaniem. - To trochę jakby... W mojej głowie były zamknięte drzwi, które mogę otworzyć w każdej chwili, a on będzie tam czekał. Słyszę też jego pukanie. A co cię tak to interesuje?
- No wiesz... - odparł chłopak z łobuzerskim uśmiechem na ustach. - Jakoś nie marzy mi się aby ktos siedział dwadzieścia cztery godziny na dobę w twojej głowie.
Potem nachylił się do mnie i pocałował w nos. Zachichotałam. Minęły dwa dni odkąd stałam się nieśmiertelna, teoretycznie wszystko się zmieniło, ale wciąż czułam się jak dawniej. Przewróciłam kartkę. Prawie całą następną stronę zjamowała fotografia bezkresnego pola wrzosu, ciągnącego się aż po horyzont. Fioletowe roślinki wyglądały tak tajemniczo. Spojrzałam na podpis obrazka: wrzosowisko Luneburg w Niemczech. Westchnęłam.
- Jakie to piękne.
Jack spojrzał na zdjęcie i pokiwał głową w zamyśleniu. Po chwili zerwał się i stanął przede mną.
- Chciałabyś tam kiedyś być, prawda?
- Tak - odparłam bez wahania. - Jak i w stu innych miejscach. Świat jest przecież taki piękny!
- To może... Chciałabyś tam pojechać? Teraz?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Wtedy wyjął z kieszeni bluzy niewielką kulkę śnieżną. Jasne. Teleportacja za pomocą kuli Northa. Już miałam odpowiedzieć, że tak, gdy wpadłam na coś.
- Mikołaj ci tego nie dał sam z siebie, prawda? - spytałam podejrzliwie. Jack wzruszył ramionami.
- Nie będę walczyć ze swoją naturą. Dlatego też dobrze, że Księżyc nie słyszy - mrugnął do mnie, a ja się zaśmiałam.
- No cóż, jeśli już masz tę kulę... Nie mamy nic do stracenia.
Jack pokiwał głową, potrząsnął przedmiotem i rzucił nim, otwierając portal.
***
Za naszymi plecami zachodziło słońce. Luneburg było jeszcze piękniejsze niż w książce. Patrzyłam przed siebie, ściskając dłoń Jacka.
- Teraz już wszystko będzie dobrze, prawda? - zapytał chłopak po kilku chwilach milczenia. Spojrzałam na niego. Światło sprawiało, że jego białe włosy iskrzyły się jak śnieg na słońcu. Nie byłam tak optymistycznie nastawiona do przyszłości jak on.
- No nie wiem - odpowiedziałam. - A co jeśli któremuś z nas coś się stanie? A gdy Czarny Pan powróci?
- Nie powróci przez co najmniej kilkaset lat - zapewnił Strażnik.
- Jesteśmy nieśmiertelni, więc czy jutro, czy za kilka wieków, tak czy tak, będziemy musieli z nim znów walczyć. Co wtedy? 
- Wtedy - powiedział Jack. - Pokonamy go tak jak zawsze. Jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek. Nas, Strażników jest siedmioro. W dodatku mamy ciebie.
Ścisnęłam mocniej jego dłoń.
- Masz rację, przepraszam.
On pokiwał głową i zamyślił się. Nagle przyszła mi niesamowita ochota ruszyć przed siebie.
Pochyliłam się nad Jackiem tak, że mówiąc muskałam jego chłodną skórę wargami.
- Jesteś duchem wiatru, tak? - wyszeptałam mu do ucha. - Zobaczymy czy jesteś tak szybki.
Pocałowałam go przelotnie w usta i pobiegłam na zachód.
- Złap mnie jeśli potrafisz! - krzyknęłam. Gdy ruszył za mną, chwyciłam brzeg sukni, aby mniej ograniczała mi ruchy. Diadem zostawiłam w Bazie, ale sukni zmienić nie mogłam, bo po przemianie wszystkie moje ubrania "magcznie" wyparowały. Ja z Jackiem, para nieśmiertelnych istot, biegliśmy po niemieckich wrzosowiskach. Goniliśmy zachodzące słońce.


niedziela, 18 maja 2014

Rozdział XXVIII

Ja... wiem, że wszelkie słowa są zbędne. Rozdział dwudziesty siódmy został opublikowany w połowie lutego, trzy miesiące temu. I pewnie nikogo już tutaj nie ma. Ale ostatnio stwierdziłam, że muszę dokończyć co zaczęłam. Tymbardziej, że nie zostało tego dużo. Nie moge uwierzyć, że kwartał nie pisałam. Zawsze to było przekładanie w stylu: "Jutro/za tydzień coś napiszę" I tak zleciało. No ale jest, kolejny rozdział, wcale nie długi, wcale nie wyjątkowy. I przepraszam wszystkich ludzi, którzy czekali na niego, a już go nie przeczytają, bo przestali wierzyć że coś jeszcze opublikuję, w co sama straciłam wiarę, chyba zresztą jako pierwsza.

Oczami Jacka:
Popędziłem korytarzami Bazy w poszukiwaniu Mikołaja. W gabinecie go nie było, w Głównej Pracowni również. Gdy bezskutecznie próbowałem zrozumieć migi jednego z yetich, którego zapytałem o ich szefa, nagle zjawił się Zając.  
- Kogo szukasz? - zapytał dosyć delikatnym głosem jak na siebie. Pewnie było mu mnie żal z powodu straty Annie. Ten sztucznie przyjazny ton głosu, z jakim zwracali się do mnie ostatnio Strażnicy, zaczął mi już nieźle działać na nerwy.
- Northa - odparłem sztywno. - Wiesz gdzie jest?
Aster zmrużył oczy, myśląc.
- Pracownia?
- Już szukałem.
- Gabinet?
- Też.
- Globus?
- Nie ma go tam.
- To może... - Strażnik podrapał się po głowie. - Poleruje swoje i tak lśniące już sanki w jaskini pod Bazą.
- Ach... - zapewne Duch Nadzei miał rację. Mikołaj miał przecież obsesję na punkcie swojego wozu. Gdy tylko nie musiał kontrolować jak idzie konstrukcja zabawek, opiekować zgrają lekkomyślnych elfów lub martwić czy yeti zamiast pracować nie grają w chowanego, co było ich ulubioną zabawą i niektóre z nich znajdowały się dopiero po kilku tygodniach kiedy potajemnie podkradanie ciastek nie zabijało ich już głodu, North spędzał czas w sali pod Bazą gdzie trzymał swoje sanie. Czyścił je, lakierował, przemalowywał lub dodawał różne ulepszenia. Ale w końcu o kilkusetletnie sanie stworzone w Średniowieczu trzeba dbać, czyż nie?
- To w tym samym korytarzu - odpowiedział Zając. - Na końcu, którego jest... - tu zająknął się zakłopotany. - No wiesz, Annie.
Potaknąłem sztywno i podziękowałem. Ruszyłem jednym z mniej uczęszcznych korytarzy, więc nareszcie nie potykałem się o elfie czapki. Zaledwie rano schodziliśmy tędy do podziemi aby wystawić dziewczynę. Biegnąc korytarzem gorączkowo myślałem. Co niby mu powiedzieć? Przecież mnie wyśmieje albo weźmie za wariata. Mówi się trudno. Popędziłem do drugich drzwi po prawej, dużych, starych i drewnianych. Z drugiej strony słuchać było ciężkie kroki Mikołaja i co jakiś czas stukanie młotkiem. Choć jako duch mrozu i zimy kochałem ziąb, czuć było, że w jaskini po drugiej stronie temperatura była naprawdę niska. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. "Uspokój się" mówiłem do siebie. Potem pchnąłem drzwi i wszedłem do środka. North kucał przy saniach i z wielkim zapałem przybijał tuż nad płozą niewielką okrągłą tarczę. Odchrząknąłem, aby zwrócić na siebie uwagę. Mężczyzna odwrócił się i na mój widok uśmiechnął smutno. Potem wskazał na kawałek metalu, nad którym właśnie pracował.
- Ulepszam trochę sanie.
Jakoś mnie to nie zaskoczyło. Pokiwałem głową.
- Właśnie widzę. Słuchaj, North... Chciałbym się o coś zapytać.
North przekrzywił głowę i przyjrzał mi się uważnie.
- Chodzi o to, że... - zacząłem. - Chciałbym się dowiedzieć co decyduje o tym, że stajemy się Strażnikami. No wiesz, jakieś kryteria czy coś...
- Chodzi o Annie, prawda? - westchnął smutno mężczyzna.
- Chyba nie trudno się domyślić - odparłem.
- Chodźmy do biblioteki, ale nie wiąż z tym zbyt wielkich nadziei.
Potaknąłem i ruszyłem za Northem, który wytarłwszy ubrudzone smarem ręce o ścierkę, wyszedł.
***
"Ludzie śledzą ruchy nieba od tysiącleci. Zawsze ich fascynował ich bezmiar przestrzeni, ogromne obiekty tak dalekie, że my widzimy je tylko jako malutkie punkciki błyszczące na nieboskłonie. I choć już od wieków naukowcy badają kosmos, nigdy nie odkryją całej prawdy o nim. Choćby o tym, że najbliższe nam ciało niebieskie jest inne niż sądzą. Księżyc. Nie decyduje jedynie o falach i przypływach, ma przecież bezpośredni wpływ na ludzi. Chroni dzieci przed mrokami nocy i koszmarną ciemnością. Wybiera sobie pomocników na Ziemi aby wsparli Go w dążeniu do tego szlachetnego celu jakim jest obrona najmłodszych. Strażnicy, bo tak się zwą, to ludzie odważni, lojalni i ogromnie weseli. Każdy z nich jest duchem, patronem pewnej dziedziny, bliskiej niepełnoletnim. Marzenia, nadzeja... Strażnicy to ludzie, którzy poświęcili się, oddając życie za innych, bo bycie Strażnikiem to wielkie poświęcenie. Wybierani są ludzie, którzy nie mają do stracenia, ani przyjaciół, ani rodziny, bo zginęli. Księżyc nie mógłby mianować Strażnikami ludzi, którzy mogli mieć zwyczajne życie. Nie całkiem jednak wiadomo jakie są pozostałe kryteria. Księżyc lubi mieć tajemnice. Swoją ciemną, nieznaną nikomu stronę."
North zamknął wielką księgę. Była piękna. Ozdobiona kamieniami szlachetnymi tłoczona oprawa i tytuł starannie wypisany złotymi literami. Strony ozdobione były ręcznie malowanymi ilustracjami. Po odczytaniu fragmentu nastała cisza.
- North? - odezwałem się w końcu po minucie lub dwóch.
- Hmmm?
- Rozumiem wszystko co przeczytałeś - zacząłem. - Rozumiem, że niekażda osoba, nawet nie wiadomo jak wspaniała, nie staje się po śmierci Strażnikiem. Tylko, że... Czy On jest podatny ma sugestie?
- Co? - North nie zrozumiawszy, zmarszczył swoje grube brwi.
- No, Księżyc. Czy można z nim jakoś porozmawiać, poprosić o coś...
Mikołaj zamyślił się, a po chwili odpowiedział:
- Możesz spróbować. Czasem słucha.
Pokiwałem głową i już odwróciłem żeby wyjść, gdy North dorzucił:
- Dziś jest pełnia, najlepszy czas aby z nim rozmawiać.
- Dziękuję - odparłem i wyszedłem z jaskini
***
Okno w moim pokoju dawało doskonały widok na wielką mlecznobiałą tarczę, usianą ciemniejszymi plamami. Czułem się jak idiota. Będę gadał do Księżyca. Norma. Nagle powiew wiatru rozwiał obłoku i ujrzałem Pierwszego Strażnika w całej swej krasie. Westchnąłem.
- Co ja robię... - zamruczałem sam do siebie. - Mam nadzieję, że chociaż mnie wysłuchasz. Wiem, że masz teraz masę ważniejszych rzeczy na głowie, wszystkie dzieci świata i wogóle, ale proszę, poświęć mi choć chwilę. W końcu zamieniłeś mnie w tego kim teraz jestem. Zasługuję choć na chwilę uwagi. Więc... Jest pewna dziewczyna. Brzmi to trochę banalnie, czyż nie? W sumie to nie jest tylko, była. Niedawno zmarła. Ann Davis. Była naprawdę śliczna, chociaż przez długi czas tego nie zauważałem. Miała takie duże oczy, patrzyła nimi na wszystko z takim zachwytem! I jej śmiech. Śmiała się najpiękniej na świecie. Tak, jakby tych kilka dźwięków mogło naprawić świat. Pamiętam jaki zaskoczony byłem gdy pierwszy raz ją spotkałem. Była przecież nastolatką i od dawna nie powinna była mnie widzieć. Ona jednak wierzyła. Nigdy nie zapomniała o historiach z dzieciństwa tak jak inni. Wszystko to było dla niej prawdą, a wspomnienia z dzieciństwa nie stanowiły tylko bajeczki o zmyślonych bohaterach, ale były rzeczywistością. Zawsze była taka wesoła i pozytwyna, jednocześnie dziecinna i dojrzała. Potrafiła się bawić, ale potem wszcząć dyskusję na jakiś poważny temat. Taka... Nieprzewidywalna. Często marzyła, śniła na jawie, nie kontaktując z rzeczywistością. Kiedy zapytałem ją o to, odparła: "Nie sądzisz, że życie tylko w jednym świecie jest strasznie nudne?" Ale była tylko człowiekiem, nie idealnym, a przez to jeszcze wspanialsza. Raz czy dwa zgubiła w życiu drogę, chowając się w cieniu zamiast wyjść na światło. To jednak niczego nie zmieniło. Wracała. I najgorsze z tego wszystkiego jest to, że... Byliśmy pewni, że kiedy czar prysnął i Ona była już wolna, wszystko będzie dobrze. Była pełna nadziei, ale potem Mrok raz jeszcze sobie z nas zakpił.
Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Zachwyt. Śmiech. Wspomnienia. Zabawa. Marzenia. Nadzieja. Ona miała cechy wszystkich Strażników. Nie miałem pojęcia czy Matka Natura już odkryła co chroni u dzieci, ale byłem pewny, że była to cecha, którą można było przypisać Annie.
- Wiesz - spojrzałem w niebo. - Ona była lepsza od nas wszystkich. Była zachwyconą światem, pełną nadzei marzycielką, która uwielbiała śmiech i zabawę i nie zapominała jednak o przeszłości, była ona przecież równie ważna co teraźniejszość i przyszłość. Dlatego proszę, z całego serca! Przywróć jej życie. Zamień w jedną z nas. Nie tylko dla mnie, dla świata. Każdy kto ją znał, wiedział, że byłaby idealną Strażniczką. Sprawiłaby, że dzieci już nigdy by się nie bały i nawet Mrok nie mógłby nic zrobić. Proszę.
Potem usiadłem i wpatrywałem się w Księżyc. Nie czułem nóg, bolał mnie kark, ale nie odwracałem się. Miał to być znak protestu, że nie odejdę, nie odpuszczę. Zacząłem płakać. Jednak gdy zaczęło świtać łzy wyschły i pozostało tylko nieprzyjemne pieczenie w gardle. Księżyc zniknął. Nie było już sensu dłużej tam tkwić. Wszystko zawiodło. Ona była martwa, zimna jak ja, ale nieruchoma i już zawsze taka pozostanie. Wstałem i pełen wściekłości zatrzasnąłem z hukiem okno. W tym samym momencie do pokoju wbiegł mały O'Lantern. Oczy błyszczały mu niczym hallowenowe lampiony.
- Świeci się - wyszeptał z niedowierzaniem.
Już miałem go wyrzucić z pokoju, zirytowany po nieudanej próbie wyjaśnienia sytuacji Księżycowi, gdy chłopiec dodał cichutko:
- Tam. W jaskini. Gdzie leży Annie. Świeci się.