środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział XIII

Już trzymasty rozdział. Szybko to leci. Oczywiście pszpraszam za wszystkie błędy. Mam nadzieję, że zazwyczaj pechowa trzyastka tym razem będzie szczęśliwsza i przypadnie wam do gustu. Piszę tutaj dużo o moich pzemyśleniach (Oczami Annie). Wybaczcie, ale miałam silną potrzebę przelania tych myśli na papier. Jeszcze mała uwaga, co do Mroka. Postanowiłam nieco zmienić jego usposobienie. W filmie jest mroczny i przepełniony rozpaczą. Ja natomiast dodałam mu nieco humoru i dziwactwa. Niektórym się to nie spodoba, ale taka moja idea. Rozdział dedykuję Agatce, która zainspirowała mnie do herbaty. Życzę miłej lektury!

Oczami Jacka:
Wraz z Jackiem O'Latern wylądowaliśmy w wysokich krzakach otaczających łąkę. Czułem, jak bije od niej magiczna energia.. Wyjrzałem z zarośli. Na środku polany znajdował się nieduży stawik. Wszędzie biegały roześmiane dziewczyny. Wyglądały na szesnaście, siedemnaście lat. Wszystkie miały błyszczące długie włosy, takie jak na reklamach szamponów. Były naprawdę ładne. Również w małym jeziorku chlupało się kilka z nich. Miały jednak zieloną skórę, a między ich palcami znajdowała się błona pławna. Domyśliłem się, że to driady i najady. Jack cicho zagwizdał. Spojrzałem na niego. Oczy wręcz wychodziły mu z orbit. Zachichotałem.
- Nie jesteś przypadkiem na to za mały? - spytałem. Chłopiec z niechęcią odwrócił głowę. Spojrzał na mnie błagalnie.
- Jack, no proszę cię. Mam 429 lat! Myślę, że przekroczyłem już limit wieku.
Ponownie się zaśmiałem.
- To co? Jak to zrobimy? Jeśli postąpimy zbyt gwałtownie, wystraszą się i uciekną. Nie wiem, jak ty, ale ja mam już sedecznie dosyć tych całych poszukiwań.
- Wiesz, co? Zrobimy to moim sposobem.
- Tak? Czyli jakim? - zapytałem.
- Idziemy na żywioł - odparł chłopiec, puszczając do mnie oko. Zanim zdążyłem go powstrzymać, wstał i wybiegł na polanę. Cóż mogłem zrobić? Pobiegłem za nim. Wszystkie driady patrzyły na nas ze strachem. Najad nie było, najwyraźniej schowały się pod wodą. Ku mojemu zdziwieniu, jednak nie uciekły.
- Nie chcemy wam nic zrobić. Przybywamy w pokoju - powiedziałem. Gdy teraz o tym myślę, sądzę, że te słowa były naprawdę głupie. Nie chciałem jednak ich wystraszyć. Nie po to kilka tygodni włóczyłem się po USA i Kanadzie, żeby nagle wszystko poszło na marne. Z tłumu dziewczyn wyłoniła się jedna. Była niższa od pozostałych, ale za to emanowała od niej pewna władczość i potęga. Miała długie blond włosy, opadające falami na plecy. Duże zielone oczy patrzyły na mnie z ciekawością. Na włosach miała duży wianek z kolorowych kwiatów. Ubrana była w prostą białą sukienkę. Choć się nie przedstawiła, czułem, że to właśnie jest Matka Natura. Była młodsza, niż się spodziewałem.
- Witaj! Kim jesteś? - jej głos był melodyjny.
- Nie uciekłyście...
- Jak każda inna istota magiczna wyczuwam obecność podobnych mi stworzeń. Od ciebie i twojego przyjaciela bije naprawdę mocna energia. To oznacza, że... Oh, no tak, jesteście...
- Strażnikami - odparł O'Latern, dumnie wypinając pierś.
- Ty jeszcze nie całkiem - przypomniałem mu. Chłopak wystawił mi język.
- Czego tu szukacie? - spytała Natura.
- My... To dość długa historia. Postaram się jednak ją streścić. Ty i Jack O'Latern zostaliście powołani do przyłączenia się do Strażników. Od kiedy Księżyc was wybrał, szukamy was po całym świecie. Najpierw odnaleźliśmy jego - tu wskazałem na chłopca - A teraz ciebie. Szczerze mówiąc, nie mamy pojęcia, dlaczego zostaliście wybrani. Księżyc nigdy się nie myli. Nigdy nie wybrał dwóch Strażników. Szykuje się coś dużego. Naprawdę dużego. Dlatego musisz pojechać ze mną, aby spotkać się z innymi.
Po takim natłoku informacji Natura wyglądała na nieźle zszokowaną.
- Pójdziesz z nami? - wyciągnąłem do niej dłoń. Pokiwała nieśmiało głową.
- Jeśli mam spotkać się ze Strażnikami, muszę przybrać bardziej odpowiedni strój - powiedziała. Następnie machnęła dłonią. Z ziemi wyrosły grube zielone pędy. Rosły i zaczęły ją otaczać, tworząc wokół niej kokon. Gdy oplotły ją całą, zatrzyamły się. Wszyscy wpatrywaliśmy się w oczekiwaniu w zielony słup. Nagle potężne łodygi zaczęły się kurczyć, aby po chwili zniknąć pod ziemią. Przede mną wciąż stała niska blondynka, ale wyglądała zupełnie imaczej. W błyszczące długie włosy wplotła długie trawy i kwiaty. Białą skromną sukienkę, zastąpiła długa i wspaniała. Jej gorset składał się jedynie z wielkich kwitnących róż. Spódnica wydawała się zrobiona z jednego gigantycznego liścia. Tam również znajdowały się kwiaty. Efekt był niesamowity. Spojrzałem na Naturę zachwycony (choć wcale tego nie chciałem). Zarumieniła się.
- To jak, idziemy? - spytała.
- Tt... Tak - wyjąkałem. Starałem się opanować oczarowanie. Starałem się kontrolować moje ciało, jednak nogi mi zmiękły. „Czy to magia?” pomyślałem. Co się ze mną działo? Dziewczyna uśmiechnęła się wesoło.
- A, jeszcze jedno - rzekła - Tak naprawdę mam na imię Rosalie.

Oczami Annie:
Mimowolnie cały czas spoglądałam na kulę. Nie wiedziałam, czy widziany obraz jest autentyczny. To mogły być same kłamstwa, jednak nie wiem czemu, ale uwierzyłam Mrokowi. Każde spojrzenie na Jacka sprawiało mi teraz ból. Zwłaszcza błysk w jego oczach, za każdym razem, gdy patrzył na Naturę. Po tym, jak Pan Koszmarów zauważył, że go kocham, cierpiałam jeszcze bardziej. Dlaczego cierpiałam? Sama nie potrafiłam sobie tego wyjaśnić. Właściwie nic się nie wydarzyło. Po prostu zaprzestał kontaktu. Jack opowiadał mi, że ostatnie kilka lat spędził na przekonywaniu dzieci do wiary w niego. Czy właśnie tak to wcześniej wyglądało? Jack zaprzyjaźniał się z maluchem, spotykał się z nim przez jakiś czas, a potem zostawiał, w nadziei, że dzieciak nie zapomnie o nim. Tylko, że ja już nie byłam małym dzieckiem. Nie zapomnę tego, że mnie opuścił. Zwłaszcza po tym, jak powiedział, że jest moim przyjacielem. Przyjaciel to ktoś wierny. Kto cię nigdy nie opuści i nie zawiedzie. Na niego możesz liczyć w każdej chwili. To, czego dokonał on, było tego zupełnym przeciwieństwem. Czy to możliwe, aby zachowywał się, jak niektórzy z moich rówieśników? Nazywał przyjacielem, kogoś kogo ledwo znał i tylko trochę lubił. Chciał zyskać popularność. Czy to może być prawda? Ja go pokochałam. Zarówno jego wygląd, bo brzydki to on nie był, jak i charakter. Jego promienny uśmiech, który sprawiał, że i ja się uśmiechałam. Jego oczy, przywodzące na myśl mroźne wzory na szybach i lód. Jego bladą, jak śnieg cerę. Lekko zadarty nos i kilka piegów na policzkach. Jego smukłe dłonie, o długich palcach i rumieniec, który ożywił jego twarz, gdy go przytuliłam. Tak, Jack był niezwykły. Co prawda, wszyscy wypieramy się, że wygląd się nie liczy, że ważny jest jedynie charakter. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Choć się do tego nie przyznajemy, wygląd jest dla nas bardzo ważny. To dlatego te wszystkie dziewczyny wzdychają do przechodzących obok wysokich przystojnych brunetów, podczas gdy obok nich stoi niezpozorny miły i inteligentny chłopak. Życie jest dla wielu niesprawiedliwe. Dla mnie również. Nie dość, że TEN chłopak był niebrzydki, to obdarzony również niemałym intelektem i wieloma wspaniałymi cechami. Wierny (no przynajmniej na początku wszystko ma to wskazywało), uczciwy, troskliwy, zabawny, czuły, sympatyczny, zaskakujący. Po co ja wogóle o tym myślałam? Sprawiało mi to jeszcze większy ból. Te wszystkie moje przemyślenia, całe cierpienie dotyczące Jacka brzmiało, jak jakaś tandetna książka albo serial. Aż mi było wstyd. To jednak była prawda i nie mogłam temu zaprzeczyć. Miłość jest częścią życia każdego człowieka. Możemy się jej wypierać, ale ona i tak istnieje. Spotka romantyka i tego, co twardo stąpa po ziemi. Ludzie mówią, że miłość dla osób w moim wieku nie istnieje. Może ta rodzicielska. Stek bzdur. Czy naprawdę ktoś sądzi, że można wyznczyć granicę? Kiedy coś można nazwać miłością, a kiedy nie? To prywatna sprawa każdego z nas. Ktoś w tym samym wieku może być jeszcze nie dojrzały na miłość, podczas gdy inna osoba już dawno będzie na to gotowa. O czym ja wogóle rozmyślałam? Chyba zaczęłam wariować.
- Chyba nie powinnaś się tak rozmarzać - powiedział ktoś nagle. - Stoję tu od dziesięciu minut, a ty jeszcze mnie nie zauważyłaś.
Mrok stał obok drzwi.
- Po co przyszedłeś? - spytałam. Mój głos się łamał. Mrok spojrzał na mnie z udawanym współczuciem.
- Biedna Annie... Wciąż rozpacza. Ciesz się życiem! - Czarny Pan zrobił piruet z podniesionymi wysoko rękoma. - Wiesz, ja też ostatnio odkryłem, co znaczy miłość.
Spojrzałam na miego pytająco. Władca Koszmarów wsadził rękę do kieszeni i wyjął z niej elegancką porcelanową filiżankę. Siegnął ponownie, wyciągając neduży termos. Odkręcił wieczko i nalał płynu do eleganckiego naczynia. Była to herbata. Mrok przystawił filiżankę do ust i z niemałą przyjemnością zaczął sączyć napój.
- Herbata? - spytałam zaskoczona. - To twoja nowa miłość?
- Przy mojej ostatniej wizycie u ciebie widziałem, że pijesz ten niesamowity napój. Kilkakrotnie już o nim słyszałem. Postanowiłem spróbować. To raj! Niebiański eliksir! Tyle odmian i rodzajów. Jestem wniebowzięty!
- Żartujesz? - pomimo wcześniejszego smutku, uwaga Czarnego Pana o herbacie mnie rozbawiła.
- Oh, Annie. Więcej tolerancji. Świat jest pełen wariatów i trzeba się z tym pogodzić. Poza tym każdy ma prawo kochać. Ty na pewno wiesz o tym najlepiej.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział XII

Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodoba ;) Rozdział dedykuję wszystkim moim przyjaciołom, gdyż dzięki wam nigdy się nie czuję tak zrozpaczona, aby wyżalić się Panowi Koszmarów. Za to, że jesteście ze mną i choć nie zawsze się ze mną zgadzacie, to zawsze mogę liczyć na Waszą pomoc i wsparcie. A teraz, miłej lekury?

Oczami Jacka:
Towarzystwo Jacka nie był złe. Był wesoły i pełen energii. Jako duvh Halloween uwielbiał słodycze i psikusy. Trochę przypomninał mnie. Staliśmy na urwisku, spoglądając na miasteczko u jego stóp.
- Jak North Cię znalazł? - spytałem.
- Chyba nie było trudno - zachichotał chłopiec. - Nawiedzone miasteczko z najlepszą cukiernią w okolicy. Podobno wyczuł tam moją obecność, a w końcu mnie znalazł. Przekonał, abym udał się z nim na biegun północny. Dość trudno było mu mnie przekonać, ale w końcu z nim poszedłem. Potem wszystko mi wyjaśnił.
Pokiwałem głową. Ze mną było trochę trudniej. Nie chciałem być Strażnikiem. Dopiero po walce z Mrokiem zdecydowałem się przyłączyć do Mikołaja, Piaska, Zająca i Ząbka.
- Chodźmy już. Misimy przeszukać kolejne miasteczka - powiedziałem po chwili milczenia. Jack potaknął. Machnąłem laską i wzbiłem się w powietrze. Chłopiec szepnął coś swojemu nietoperzowi, Panu Batu do ucha. Stworzenie w jednym momencie rozrosło się do takich rozmiarów, aby jego pan mógł go ujeżdżać. O'Latern wsiadł na zwierzaka, a ten uniósł się w górę. Przeszukiwaliśmy miasta i masteczka, metropolie i wioski. Czekaliśmy na jakiś znak. Nic takiego jednak się nie stało. Miałem dość. Może nigdy nie znajdziemy Matki Natury? Może lepiej było polecieć do Annie i wszystko jej wyjaśnić? Jak ona się teraz czuje? Pewnie okropnie. Obiecałem się z nią zobaczyć i nic. Myśli, że ją opuściłem, zdradziłem. Miałem ochotę do niej polecieć w tym momencie. Przeprosić, porozmawiać, chociaż ją zobaczyć. Ona nigdy mnie nie zawiodła. Zawsze czekała, wysłuchiwała. Przypomniałem sobie, jak zaczęła mówić o sobie. O miłości, książkach, denerwujących stereotypach, przyjaźni. Możliwe, że już to wszystko straciłem. Obraziła się na mnie albo, co gorsza przestała we mnie wierzyć. Nie, to nie było możliwe. Zacząłem z całych sił się przekonywać, że to nie prawda. Lęk i wątpliwości sprawiły, że stałem się pewny utraty wiary Annie we mnie. Moje smutne rozmyślania przerwał nagły podmuch wiatru. Nie był mocny. Jego zapach przywodził na myśl kwiaty i świeżo skoszoną trawę. Spojrzałem na Jacka. Mój towarzysz najwyraźniej tego nie wyczuł.
- Jack - zwróciłem się do niego. - Chyba znaleźliśmy Matkę Naturę.

Oczmi Annie:
Leżałam w łóżku, zaczytana. W ręku trzymałam kubek gorącego kakao. Książka pomagała mi oderwać się od ponurej rzeczywistości, przenosząc w całkiem inny fantastyczny świat. Gdy codzienność stawała się nudna, uciekałam do pełnej przygód i akcji krainy, ukrytej wśród słów na kartach lektury. Teraz, gdy Jack odszedł życie stało się jeszcze bardziej męczące niż wcześniej. Każdy dzień został pozbawiony barw. Zakosztowałam czegoś innego, dlaczego więc szkoła miałaby być dla mnie ciekawa. Pogodziłam się już z tym, że Jack nie wróci. Minęło dwa i pół tygodnia. Szkoda. W tak niedługim czasie stał się dla mnie tak ważny. Wszystko stracone. Nagle usłyszałam ciche skrzypnięcie. Pomyślałam, że to David, który, jak zwykle chciał mi opowiedzieć o nowym potworze, którego pokonał w swojej grze komputerowej. Powoli się podniosłam i spojrzałam na drzwi. Były zamknięte. Rozejrzałam się po pokoju. Coś brzdęknęło. Spojrzałam ku źródle dźwięku. Był to klucz w drzwiach. Powoli się obracał, zamykając drzwi. Sparaliżowana ze strachu przypatrywałam się tej niespotykanej scenie. Po chwili przedmiot się zatrzymał i rozsypał się w czarny piach. „O co tu chodzi?” pomyślałam. Nagle drzwi do szafy powoli się otworzyły. Z ciemnej głębi mebla wychynęła chuda koścista dłoń o szarawej skórze i długich palcach. Chciałam wstać, zrobić cokolwiek, ale nie potrafiłam się nawet poruszyć. Mogłam jedynie patrzeć bezradnie, jak z czeluści garderoby wyłania się pistać. Mężczyzna był nienaturalnie chudy i wysoki. Miał czarne nastroszone włosy. Jego oczy były podkrążone, jakby nie spał od kilku dni, a skóra miała niezdrowy szarawy odcień. Nosił długą czarną szatę. Nie widziałam tego człowieka nigdy wcześniej, ale byłam pewna jego tożsamości. Mrok
- Witaj, Annie - powiedział głebokim głosem z promiennym uśmiechem - Już od dawna chciałem się z tobą zobaczyć.
- Czego chcesz? - wyjąkałam. - I dlaczego mnie zamknąłeś?
- Po prostu nie chcę, aby nikt nam przeszkadzał - odparł spokojnie.- A teraz mi powiedz, jak to jest być kolejnym wyrzutkiem.
- O czym ty w ogóle mówisz?
- O nas, Annie. Ile trwało twoje szczęście? Ile minęło, zanim Jack porzucił cię, jak zepsutą zabawkę?
- Wcale mnie nie porzucił! - krzyknęłam. Mrok miał jednak rację. Jack mnie zostawił.
- Wiem, co czujesz. Kiedyś pomagałem Strażnikom. Strzegłem więzienia, gdzie trzymali swych wrogów. Pewnego razu więźniowie pochwycili mnie i namówili do przejścia na ich steonę. Byłem omamiony. Tak stanąłem po stronie Mroku. Czy Starżnikom było przykro? Czy próbowali mnie uratować? Oczywiście, że nie. Znudziłem im się - tu spojrzał na mnie. - Tak, jak ty. Teraz mają nowe zabawki.
- Co?
- Nie powiedzieli ci? Oh, biedna Annie. Szukają nowych Strażników - odpowiedział. Mrok wyjął z kieszeni szaty niewielką szkalną kulę, wielkości piłki tenisowej. Nagle na powierzchni pzedmiotu pojawił się obraz. Jack kucał w wysokiej trawie wraz z jakimś chłopcem w wieku Davida. Przyglądali się kilkunastu młodym dziewczynom, które wesoło tańczyły wokół małego stawu. Na włosach miały wianki. Wszystkie były niespotykanie piękne. Jednak jedna z nich rzucała się w oczy najbardziej. Wyglądała na dwa lata starszą ode mnie. W długie blond włosy powplatane miała trawy kwiaty we wszystkich kolorach tęczy. Jack wpateywał się w tajemnczą piękność z zachwytem. Obraz zniknął.
- I co? - zapytał Mrok.
Spuściałam głowę. Oh, Jack! Jak mogłeś?
- Zazdrosna? - zapytał mężczyzna, ze współczuczuciem klepiąc mnie po plecach. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie chciałam, aby Pan Koszmarów widział, jak płaczę. Sama nawet nie wiedziałam, dlaczego to robię. Po prostu ktoś mu się podoba. Cóż w tym złego? Mrok spojrzał na mnie uważnie, a potem nagle zmarszczył brwi.
- Ty... Ty go kochasz - powiedział. Chciałam zaprzeczyć, ale nie mogłam. Tak, to była prawda. Kochałam go i nic nie mogłam na to poradzić. Spuściłam głowę jeszcze niżej. Łzy skapywały na podłogę.
- I co ja mam zrobić? - spytałam z rezygnacją.
- Przyłącz się do mnie - odparł bez namysłu Mrok. - Poakż mu, że nie jesteś od niego zależna. Nie jesteś jego zabawką.
Wyciągnął ku mnie dłoń. Spojrzałam na nią, a potem na twarz mężczyzny. Odepchnęłam jego rękę.
- Aż tak zdesperowana nie jestem - warknęłam. Zaskoczyła mnie wrogość mego głosu.
- Jak chcesz - odparł niezrażony Mrok. - Ale pamiętaj. Ciemność zawsze z chęcią cie przyjmie. Proszę. Myślę, że ci się to przyda. - podał mi szklaną kulę.
- Dziękuję.
- Wystarczy ją potrzeć, a zobaczysz co robi Jack. Ah, i jeszcze to - nagle na mojej dłoni pojawił się klucz do drzwi. Teraz żegnaj. Na razie.
- Mam nadzieję, że już więcej się nie zobaczymy.
- Spotkasz mnie szybciej, niż myślisz - paraknął Pan Koszmarów. - I pamiętaj. Mrok ngdy cię nie odrzuci. W przeciwieństwie do Strażników.
Potem zniknął.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział XI

Wybaczcie, że musieliście tyle czekać. Podczas Wielkanocy Kangur wskoczył do mojego pokoju i podpowiedział komtynuację historii Annie i Jacka ;) Co o tym myślicie? Zapraszam do komentowania!


Oczami Annie:
- Oh, oczywiście. Miło mi - odparłam, przypatrując się bacznie chłopakowi. Niejaki Eric był ode mnie wyższy o ponad głowę. Ciemne włosy sterczały zawadiacko. Duże brązowe oczy były utkwione w stojącą za mną Meg.
- Cześć! - jego głos był głęboki i aksmitny. Przeszedł obok mnie i rozpostarł ramiona. Meg wskoczyła mu w ręcę i wtuliła twarz w jego pierś. Spojrzałam pytająco na Lou. Nasza przyjaciółka nigdy się tak nie zachowywała. Była bardzo wrażliwa, lecz wiecznie ukrywała to, udając twardą.
- To co? Może pójdziemy na górę? - spytała nas przyjaciółka, wyswobodziwszy się z objęć chłopaka. Ruszyliśmy wszyscy po schodach i weszliśmy do pokoju Meg. Szare ściany były oblepione plaktami najróżniejszych zespołów. Zazwyczaj zagracone biurko i łóżko zostały sprzątnięte na dzisiejszy wieczór. Na podłodze leżało siedem śpiworów. Zaraz, zaraz.... Przecież było nas jedynie czworo!
- Meg, czy ktoś jeszcze nas odwiedzi? - spytałam.
- Tak - dziewczyna zarumieniła się - Przyjdzie jeszcze reszta zespołu Erica...
- Naszego zespołu! - przerwał jej chłopak.
- Mam wrażenie, że chyba nie jestem ostatnio na czasie - westchnęłam. Staliśmy przez kilka minut, pogrążeni w niezręcznej ciszy. Milczenie przerwał dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę! - krzyknął Eric i wybiegł z pokoju. Spojrzałamznacząco na Meg, domagając się wyjaśnień.
- Ty w związku? Jak? Od kiedy? Zespół? I dlaczego ja nic nie wiem?
- Oh, wybacz, Annie - odparła mi przyjaciołka. - Ostatnio byłaś... Jakby to powiedzieć, nieobecna. Jesteśmy razem dopiero od dwóch tygodni. Wiesz, że zawsze marzyłam o własnej rockowej kapeli. Zespół Erica potrzebował wokalu, więc się do nich przyłączyłam. Od razu zaczęło między nami iskrzyć - gdy to powiedziała oblała się takim rumieńcem, że wyglądała, jakby spiekła się na słońcu. Z dołu dochodziły odgłosy powitania.
- Lepiej zejdźmy na dół. W końcu jesteś gospodynią - rzekła Lou. Zeszłyśmy po schodach, by przywitać się z pozostałymi członkami zespołu Skeleton Song (Meg podała mi jego nazwę gdy schodziłyśmy na dół). Reszta chłopaków z kapeli wyglądała na rok lub dwa lata starszą ode mnie. Przedstawili się pokolej. Szczupły perkusista miał na imię Craig. Jego brat bliźniak, Chris grał na basie. James grał na gitarze i miał naprawdę szeroki uśmiech. Ostatni z chłopaków, Luke zajmował się montarzem i różnymi efektami. Dowiedzaiałam się, że w zespole Eric jest drugim gitarzystą. Wróciliśmy spowrotem do pokoju Meg i rozmowa natychmiast skierowała się na temat Skeleton Song. Znudzona, przyglądałam się plakatom przyklejonym na ścianach. Najwidoczniej, ta noc nie miała być tak niezwykła, jak ją sobie wyobrażałam.

Oczami Jacka:
Poszukiwania Strażników były zajęciem dużo bardziej nużącym, niż mogłem przypuszczać. Od ponad sześciu dni nie robiłem niczego innego niż przelatywaniem nad miastami, miasteczkami oraz wioskami i staraniem się wyczuć jakiś najdrobniejszych odczuć dotyczących Strażników. No cóż, może zabrzmi to dość głupio, ale spodzewałem się wielu zwrotów akcji, przygód i dynamizmu, a tym czasem trafiło mi się przeczesywanie terenów niczym jakiś radar! Siedziałem na słupie telefonicznym i wpatrywałem się w ruchliwą ulicę pode mną. Ciągnęło mnie, by polecieć do Annie. Obawiałem się, że zezłości się i obrazi na mnie. Obiecałem jej, że wrócę i wszystko wyjaśnię. Jeśli to dalej potrwa, dziewczyna poczeka jeszcze kilka miesięcy. A co, jeśli utraci we mnie wiarę? To byłoby okropne! Na samą myśl, o tym, po moich plecach przebiegł dreszcz. Nie mogłem do tego dopuścić! Niestety, nie mogłem też zaprzestać poszukiwań Matki Natury i Jacka O'Laterna. Byłem zdesperowany.
- Nowi Strażnicy! Ujawnicie się! - wrzasnąłem ku niebu, ile sił w płucach. Musiałem dać upust mojej złości spowodowanej bezradnością. Jakież było moje zdziwienie, gdy tuż po mym wrzasku niebo zabłyszczało. Leniwa zielono-fioletowa fala przecięła leniwie niebo. Zorza! To na pewno znak. Ktoś znalazł, któregoś ze Strażników. Może nawet obydwu. Cóż za zbieg okoliczności! Uradowany, wzbiłem się w powietrze i skierowałem się ku północy. Każda istota magiczna, która będzie się ciągle poruszała na północ na pewno trafi na dom Northa. Byłem właśnie w mieście Douglas w Arizonie, więc czekała mnie niekrótka droga. Dopiero po ponad godzinie dostrzegłem półokrągłe kopuły dachu naszej bazy. Z ogromnego, potężnego komina wypływały jakby zielonkawe srtrużki, które wpływając na niebo zmieniały się w zorzę. „Pewnie będzie ona błyszczeć, dopóki wszyscy z nas nie znajdą się w bazie.” pomyślałem. Wylądowałemrzed wielkimi drzwiami i kilkakrotnie w nie zapukałem. Prawie od razu otworzył mi jakiś yeti. Nie był to Phil. Jego futro było śnieżnobiałe, a długie wąsy i brwi siwe. Poprowadził mnie długim korytarzem, o ścianach poktytych bogato zdobioną, drewnianą boazerią, potem przez główną pracownię i po schodach, gdzie znajdował się ogromny globus. Stali tam już Piasek i Ząbek. Wyglądali na niezwykle podekscytowanych.
- I jak? Gdzie pozostali? Jeszcze ich nie ma? Kto znalazł nowego? To Jack czy Natura? - wypaliłem prędko. W głowie kłębiło mi się od pytań.
- Spokojnie - uciszyła mnie wróżka - Mikołaj jest w swoim gabinecie. Z Jackiem O'Latarnem. Zająca jeszcze nie ma.
- Kto go znalazł?
- North.
- Mogę się z nim zobaczyć?
- Nie. North wyjaśnia mu teraz całą sprawę. Czekamy, aż przybędzie jeszcze Zając. Ani ja, ani Piasek nie widzieliśmy jeszcze tego całego Jacka.
Zniecierpliwiony tupnąłem nogą. Wtedy zdałem sobie z czegoś sprawę. North przeszukiwał Europę i Azję. Gdyby to mi przypadły te kontynenty, mógłbym zobaczyć się z Annie. Nie miałem czasu rozpaczać, bo nagle przede mną w podłodze pojawiła się okrągła dziura. Wyskoczył z niej Wielkanocny Kangur. Dla dociekliwych, niektórzy mazywają go Zającem. Szczelina znikła tak szybko, jak się pojawiła, a na jej miejscu wyrósł duży żółty tulipan. Zając zadał kilka pytań, a my mu na nie odpowiedzieliśmy. Właśnie zaczęliśmy się przekomarzać z moim "ulubionym" zwierzaczkiem, gdy przez drzwi z tyłu tarasu wyszedł North. Na twarzymiał szeroki uśmiech.
- Strażnicy! - huknął swym donośnym głosem. - Oto na kartach naszej historii pojawia się kolejne niezwykle ważne wydarzenie. Nowy Strażnik jest wśród nas!
Zza pleców Mikołaja wyszła postać. Był to mały, może dziewięcioletni chłopiec. Miał kruczoczarne włosy nieswornie sterczące nad czołem. Duże, zielone oczy rozglądały się po pomieszczeniu. Na głowie miał czapkę z połówki dyni. Nosił czarny T-shirt i pomarańczową kurtkę. W ręce trzymał torbę pełną cukerków, a na ramieniu siedział mu nietoperz.
- Witajcie! - zawołał wesoło. - Mam nadzieję, że lubicie cukierki, bo inaczej na żadnego Strażnika się nie piszę.
- To on? - wzburzył się Zając. - On pomoże nam uratować świat?
- Zamknij się - odpowiedziałem. Teraz zwróciłem się ku chłopcu - Nie martw się, on zawsze jest taki zrzędliwy.
- Ja zrzędliwy? - zacząl zaprzeczać Zając.
- Przestańcie! - przerwał nam North - To no czas na kłótnie! Znaleźliśmy jednego Jacka, ale jeszcze musimy odnaleźć Matkę Naturę. Wyjaśniłem mu wszystko - tu wskazał na chłopca - Zostanie oficjalnie mianowany, gdy drugi z nowych Strażników zostanie odnaleziony. Ktoś z nas będzie musiał się opiekować Jackiem.
- Opiekować?! Ja nie potrzebuję opieki!
- Dobrze, dobrze. Ktoś z nas musi cię jednak kontrolować - odpowiedział mężczyzna, starając się udobruchać malucha. Ten chciał mu znów przerwać, ale Mikołaj zakrył mu usta dłonią i spiorunował wzrokiem. Jack O'Latern spotulniał. - Pozostaje nam tylko, kto się nim zajmie. Jack?
- Nie, proszę. Dlaczego ja?
- Ty z nas wszystkich masz najlepszy kontakt z dziećmi.
- Dziećmi? Nie jestem dzieckiem! - wzburzył się znów patron Halloween. Patrzył się przez chwilę zdenerwowany na Northa. W końcu zrezygnowany spuścił głowę.
- To co, Jack? - zwrócił się do mnie North. Spojrzałem na niego, a później na ciemnowłosego chłopaka.
- No dobrze. To co? - tu zwróciłem się do O'Laterna. - Gotowy na nową przygodę? Dwójka Jacków wyrusza w nieznane?
Dziwięciolatek spojrzał na mnie uważnie. Po chwili rozpromienił się.
- To jest Pan Batu - wskazał na nietoperza na swoim ramieniu - Może nie będzie, tak źle, jak myślałem?