niedziela, 12 stycznia 2014

Rozdział XXV

Witam was pierwszym w roku 2014 rozdziałem. Jest napisany nieco chaotycznie, i chociaż wiedziałam co się wydarzy już od pół roku, to trochę trudno było mi się do tego zabrać. Blog jeszcze nie skończony, to nie jest ostatni rozdział :) A rozdział dedykuję Agatce, która mnie udusi po przeczytaniu ^^ Miłej lektury! 

Oczami Annie:
Powinnam była już nie żyć. Sztylet przebił przecież moje serce. Umierałam, ale jakby w zwolnionym tempie. Czułam każdą komórkę mojego ciała, wrzeszczącą z bólu i zamieniającą się w pył. Może to był kolejny okrutny pomysł Czarnego Pana. Śmierć w męczarniach. To wredne, stwierdziłam. Wszystko wreszcie było dobrze. Jack i ja nareszcie mieliśmy szansę być razem, zaprzyjaźniłam się z Rose... Los był okrutny. Poczułam mrowienie w nogach, które nasilało się z każdą chwilą tak, że nawet nie zdałam sobie sprawy kiedy upadłam. I wtedy poczułam straszliwy ból w piersi. Dotknęłam skóry w okolicy sztyletu. Zamieniała się w piasek. Stawałam się kolejnym koszmarem Mroka. Chciałam zawołać Jacka, chociaż pożegnać się z nim, ból jednak był zbyt silny i gdy otworzyłam usta potrafiłam jedynie wrzeszczeć. Wiłam się w trawie, z zamkniętymi oczami i zimnym sztyletem, który przebił moje ciało na wylot. I wtedy poczułam coś chłodnego. Na początku pomyślałam, że to śmierć, ale to było bardziej realne. Zmusiłam się do podniesienia powiek. Stał nade mną, przerażony, zagubiony. Wciąż był tym samym chłopcem, który wyszedł z siostrą na łyżwy. Tym samym, który poświęcił swoje życie, aby ocalić jej. Urodzony Strażnik.
- Annie?! Annie, słyszysz mnie? - zawołał. Chciałam odpowiedzieć, ale mój język był zbyt ciężki. Wszystko było zbyt ciężkie. Pokiwałam jednak lekko głową, albo tak mi się przynajmniej wydawało. Wszystko było rozmazane i nierealne jak sen. Jack ukląkł przy mojej głowie i wziął ją na kolana. Zaczął gładzić moje policzki, włosy. Oddychał szybko, nierówno. Współczułam mu. Biedny Jack. To chyba jest chyba najgorsze w śmierci, nie Twój los, a tych, których zostawiasz. Ty po prostu zaśniesz, znikając. Puff! Natomiast rodzina, przyjaciele - to oni muszą cierpieć, pogodzić się z brakiem, z pustką, czarną dziurą. To Jack był ofiarą, nie ja. Coś mokrego spadło mi na twarz. Deszcz. Jak cudownie umrzeć w deszczu, pomyślałam, nie całkiem przytomnie. To tak jakby cały świat płakał, że odchodzisz. Jack chwycił mnie za rękę. Jego dłoń, jak zawsze chłodna, drżała.
- Wszystko... Wszy... Wszystko bbb... Będzie dobrze... -  wyjąkał. Skupiłam się i udało mi się ścisnąć mocniej jego dłoń. Spojrzał mi w oczy, a ja powoli zaprzeczyłam skinieniem głowy. Nie było i nie będzie dobrze. Wziął głęboki oddech. Potem uśmiechnął się smutno.
- Kocham cię, wiesz? - wychrypiał. To samo powiedziałam mu zaledwie godzinę temu, a wydawało się jakby było to całe lata wcześniej. Może nawet przed naszym urodzeniem. Dawno, dawno temu, w lepszym życiu. Wtem poczułam odrobinkę siły, jakby iskierkę wśród mroku.
- Wiem - odparłam wykorzystując resztkę energii. Uśmiechnął się, a potem nachylił i pocałował. Nie miałam nawet siły go odwzajemnić. Podczas lotu saniami Mikołaja pocałowałam Jacka, żeby się z nim pożegnać. Bałam się o Davida i byłam wręcz pewna, że Mrok pozwoli mi ocalić brata jedynie za cenę  swojego własnego życia. Tak, wiedziałam, że umrę, ale nie w ten sposób. Teraz Jack się żegnał. Naprawdę mu współczułam. A potem wszystko zaczęło ciemnieć. Ostatnim, co zobaczyłam, były oczy Jacka. Te niezwykłe błękitne oczy przywodzące na myśl zamarznięty staw. Może ten staw, do którego wpadł i stał się Strażnikiem? Szkoda, że nie miał okazji mi go pokazać. Po chwili nie widziałam już nawet Jacka, byłam sama, w ciemności. A potem, powoli  jak opadający jesienny liść, zgasłam.

Oczami Jacka:
Odeszła. Odeszła. Odeszła. Odeszła. To jedno słowo brzmiało w mojej głowie, jednocześnie straszliwe i nieprawdopodbne niczym żart. Sprzeczność, jej śmierć właśnie tym była, sprzecznością. Nagle żal po stracie zniknął, wyparował, a zastąpiło go zupełnie odmienne uczucie. Furia. Ann Davis zniknęła z tego świata, ponieważ ktoś tego chciał. Ktoś wbił jej sztylet w serce. Wzbiłem się w powietrze aby mieć lepszy widok. Czułem tę moc, wręcz łaskoczącą moje palce. Byle nie w przyjaciół, nie w przyjaciół, myślałem. Fala chłodu coraz bardziej napierała na mnie, jakby pragnąc się uwolnić. Więc pozwoliłem jej na to. Obudziłem się leżąc na ziemi, nade mną pochylali się wszyscy Strażnicy.
- Co się stało? - zapytałem cicho.
- Zamroziłeś ich, Jack - wyjaśniła Ząbek.
- Co zrobiłem?
- Sam zobacz i się przekonaj.
Wstałem powoli i się rozejrzałem. Stałem w ogrodzie lodowych posągów, które sam stworzyłem. Zamrożona Armia Czarnego Pana. W końcu dostrzegłem Feara. Pobiegłem ku niemu z wściekłością i już się zamachnąłem aby rozbić lód i tym samym zniszczyć mordercę Annie, gdy ktoś chwycił mnie mocno za nadgarstek. Odwróciłem się zdziwiony. North.
- Jack, nie rób tego... - powiedział cicho.
- North, ja wiem, że to twoja rodzina, ale...
- Nie o to chodzi - przerwał mężczyzna. - Tylko, że to wciąż jest tylko chłopiec. Trochę zagubiony i przez to wykorzystany. Jak Annie.
Opuściłem rękę. Miał rację, a ja byłem lekkomyślny.
- Dobrze, ale w takim razie co z Mrokiem? - zapytałem.
- On już nie jest dzieckiem - odezwała się niespodziewanie Rosalie. Stała tuż za mną.
- Rose?
- Wszystko w porządku. - odpowiedziała, chociaż wiedziałem, że wcale nie było. Ruszyliśmy wszyscy ku odległej postaci po drugiej stronie równiny. Mrok stał z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Z niemałą satysfakcją stwierdziłem, że to ja go tak urządziłem.
- I co teraz? - zapytał Jack O'Lantern.
- Rozbijemy jego ciało na tysiące kawałeczków, co go nie zabije, bo strachu nie da się przecież zniszczyć, ale da nam spokój na co najmniej kilka wieków - odparła sucho Matka Natura.
- Rosalie? - zapytał z troską Mikołaj. - Nie musisz w tym uczestniczyć, w końcu to Twój oj...
- Chcę - przerwała zdecydowanie. - To, że wiążą nas więzy krwi, nie znaczy, że jest moją rodziną. Stracił ten przywilej bardzo dawno temu - tu uniosła głowę i spojrzała na nas wszystkich. - Teraz wy jesteście moją rodziną. Zróbmy to!
Każdy z siódemki stanął wokół lodowego sopla, w którym uwięziony został Czarny Pan. Gdy North policzył do trzech wszyscy skupiliśmy się na Mroku, przekazując mu naszą radość, uczucia towarzyszące byciu Strażnikiem. Potem lód po prostu się rozprysł i było po wszystkim. Mi było bardzo trudno wykrzesać z siebie chociaż jedno radosne wspomnienie. Teraz wracaliśmy do miejsca gdzie leżała Annie. Gdy stanąłem przed jej martwym ciałem, poczułem tak straszliwy ciężar w piersi, że odwróciłem się tyłem aby nie patrzeć. Staliśmy w ciszy kilka chwil, gdy w końcu Jack zapytał:
- Czy to wreszcie koniec? Pokonaliśmy Mroka i wszystko będzie dobrze?
Nikt mu nie odpowiedział, więc ja postanowiłem to zrobić.
- To koniec, ale nic nie będzie dobrze.
I kolejne kilka chwil milczenia, w czasie których przyszło mi coś do głowy.
- Jaki dziś mamy dzień? - zapytałem, odwracając się powoli. Musiało to zabrzmieć jakbym był obłąkany, ale miałem to gdzieś.
- Jack... - zaczęła Zębuszka głosem pełnym troski.
- JAKI DZISIAJ DZIEŃ?! - wrzasnąłem. Wróżka popatrzyła na mnie przerażona, ale potem na jej twarzy odmalowało się współczucie.
- Trzeci marca - wyszeptała. Na te słowa skamieniałam. To nie mogło być...
- O co chodzi? - zapytał North. Odpowiedziłem dopiero po kilku chwilach.
- Trzeci marca. Urodziny Annie. Umarła skończywszy piętnaście lat.

16 komentarzy:

  1. Wow... JAK MOGLAS ZABIC GLOWNA BOHATERKE?!... Czekam na nastepny wpis ;) tylko blagam nie kaz mi czekac miesiac...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj uwierz Anuś ,zginiesz nie tylko z ręki Agatki -,-
    A tak poza tym to genialnie piszesz :* Jestem z ciebie dumna ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej... Smutamy razem z Jackiem :c No własnie, tylko nie każ nam czekać miesiąc :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze!!!

    Czekam na dalsze, bo jeżeli to nie ostatni wpis, to chcę wiedzieć co będzie dalej... :3
    Piszesz niesamowicie, oszałamiająco i... ogólnie fantastycznie!! <3

    ~Rebecka

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem z ciebie duma Anno Luno Atlas! Nareszczie coś się wydarzyło. Ogólinkowo, to piszesz dobrze, nawet bardzo, ale ja chyba nie przepadam za historiami miłosnymi. Ale tragizmy w opowiadaniach to zupełnie coś innego. Super opisałaś scene śmierci Annie - i to jeszcze w jej urodziny! Mam nadzieję jednak, że Annie umarła na dobre i że Jack pogrąży się w smutku :) to ode mnie tyle, życzę duużo weny i w prawdę mówiąc nie mogę się doczekać następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział ;) Mogłabyś w następnym własnie opisać stan smutku Jacka czy coś. Ogólnie to w tym rozdziale też mogłaś pod koniec dodać więcej czułości. Ale super ogólnie ;) Mam nadzieję żę wszystko jakoś dobrze się skończy. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Naprawdę świetny rozdział. Taki smutny...ale niesamowity. Z niecierpliwością czekam na następny.
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju, dlaczego? ;___; Chyba magia Jacka mnie dosięgła, bo po przeczytaniu tego jeszcze długo gapiłam się w monitor z niedowierzaniem. Świetny pomysł z rozbiciem Mroka na malutkie kawałeczki ;D Oj, czekam na następny rozdział z niecierpliwością <3 Tylko nie każ nam czekać tak długo- twoje opowiadanie mnie baaardzo inspiruje c: Może nawet zrobię arta Annie x Jack? :3

    OdpowiedzUsuń
  9. Opis śmierci: mistrzostwo! po prostu genialna myśl!
    Według mnie trochę za wcześnie uśmierciłaś Mroka, mogłoby być z nim jeszcze trochę wątków (a także z Rose), np. coś w stylu "Jak tam Annie, Jack? Haha!" czy coś. Ale ten pomysł też nie jest zły. Mam tylko nadzieję, że nie skończysz szybko opowiadania. Jest wiele wątków do ciągnięcia fabuły.
    Super blog, tak trzymaj! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wow, tylko to umiem powiedzieć. Jestem w totalnym szoku.
    RosePs

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział, mimo tego, że uśmierciłaś główną bohaterkę , a tak na marginesie to czuję, że Annie powróci :) Czekam na następną notkę. Ps : zapraszam do mnie http://jackfrostopowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Dlaczego? Dlaczego uśmierciłaś Annie? Zaraz się chyba rozpłaczę.
    Pomysł rozwalenia Mroka - fenomenum. Jestem zdziwiona, jak Rose do tego podeszła. Okay, rozumiem, że nie uważa Mroka za ojca mimo węzów krwi, ale to przecież jej ojciec.

    Ogólnie Twoje opowiadanie jest bardzo fajne. Przeczytałabym je wcześniej, ale dopiero wczoraj dokończyłam oglądać "Strażników Marzeń".

    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i dużo weny!

    PS: Może chciałabyś przeczytać moje opowiadanie? Tu adres: http://ceira-nightshade-story.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Mogę się założyć, że stanie się z nią coś w stylu przemiany Jacka. Z tego co pamiętam on też miał wtedy 15 lat.
    Super rozdział.
    Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dlaczego to jest tak że lubię Jacka , mam na imię Ania i moje urodziny są 3 marca xD!?

    OdpowiedzUsuń
  15. Piszesz trochę zbyt przewidująco, śmierć Annie nawet mnie nie wzruszyła, bo wiedziałam, co będzie dalej, a jednak... przyłapałam się na tym, że codziennie sprawdzam, czy dodałaś coś nowego. Masz lekkie pióro, świetnie wyszedł ci humor Mroka, po prostu pokochałam tą historię! Kiedy będzie następny rozdział? :)

    OdpowiedzUsuń