piątek, 14 lutego 2014

Rozdział XXVII

Bez zbędnych wstępów, zapraszam do czytania. Poznajcie historię patrona Halloween :)

Oczami Jacka:
- Żyję już ponad czterysta lat - zaczął opowieść Jack. - Jak mówiłem, urodziłem się w Szkocji, a konkretnie Aberdeen. Moja rodzina była jedną z najbogatszych. Wyniosła i napuszona arystokracja. Było nas pięcioro, matka, ojciec, mój sześć lat starszy brat John i Emma starsza o dwa lata. Żyliśmy dostatnio, w dużej kamienicy. Jak to wtedy bywało, zajmowała się nami piastunka, z rodzicami nigdy nie byłem blisko. Z rodzeństwem zresztą też. Wszysycy w rodzinie byli dystyngowani i nudni, a ja zawsze wolałem psoty i zabawę. Dlatego potajmenie spotykałem się z biedniejszymi chłopcami, oni znali się na żaratach, co, gdyby rodzice się dowiedzieli, wywołałoby ich wzburzenie. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi, a ja nie mogłem wiecznie się wykręcać. Wydała mnie Emma. Widziała kiedy wymknąłem się z domu i biegłem na plac gdzie zazwyczaj spotykałem się z chłopakami. Gdy ojciec się dowiedział, wpadł w szał. Twierdził, że dzieci, z którymi się zadaję, nawet butów nie mogłyby nam czyścić. Chciał nawet mnie wydzieidziczyć, ale matka, zaczęła go uspokojać, że mam przecież tylko dziewięć lat. Miałem dosyć ich krzyków. Tego, że zwracali na mnie uwagę tylko wtedy, gdy coś przeskrobałem. Prędzej matką nawzwałbym moją opiekunkę, panią Klarę. Choć mogłaby być moją babką, była najbliższą mi kobietą w całym życiu. Jej mąż zmarł na dżumę parę lat wcześniej i to mnie, Emmę i Johna traktowała jak rodzinę. Jako jedyna osoba w domu rozumiała, że mali chłopcy w moim wieku mają masę energii i potrzebują zabawy. Ona tuliła mnie na dobranoc, śpiewała kołysanki i opowiadała bajki. To Klara była mamą, a nie ta oschła kobieta, dzięki której pszyszedłem na świat. W każdym razie, kiedy rodzicie się kłócili, ja poszedłem do czytelni. Był to niewielki pokój obok biblioteki, z ogromnym kominkiem, stolikiem i kilkoma fotelami. Nie lubiłem czytać, nawet nie umiałem tego zbyt dobrze robić, ale fascynował mnie tamten kominek. A konkretnie ogień. Lubiłam patrzeć na jasne płomienie, pożerające wszystko co napotkają. Były pierwotną siłą, którą człowiek niby okiełznał, ale wciąż się jej bał. Pewnego wieczoru, kilka tygodni po kłótni z matką i ojcem, wyszedłem wieczorem spotkać się z chłopakami. Nie bardzo obchodziło mnie to, co mi zrobią jeśli znowu mnie nakryją. Nie miałem zamiaru marnować sobie dzieciństwa. Moje plany jednak się zmieniły. Idąc na miejsce spotkania, po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem magię. Przed moimi oczami unosił się płomień, lewitował na wysokości mojej twarzy. Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany, ale potem zauważyłem kolejny kilkanaście metrów dalej. Ruszyłem ku niemu, a kiedy stanąłem obok płomyka, spostrzegłem jeszcze następny i następny. Ognisty szlak. Postanowiłem dowiedzieć się, dokąd zaprowadzi mnie ten magiczny ogień. Byłem ciekawy i nieustraszony, a coś takiego jak magiczne pochodnie stanowiło miłe zróżnicowanie w moim nudnym życiu. Szedłem i szedłem, od jednego płomienia do drugiego. Po jakimś czasie spostrzegłem, że nie jestem już w mieście. Szedłem wrzosowiskami, niczym zaczarowany światłem. Nie wiem czy trwało to minuty czy może godziny, ale w końcu doszedłem na skraj lasu. Tam usłyszałem muzykę. Pomimo ogarniającego mnie strachu, ruszyłem w kierunku skąd dochodził dźwięk, jakby wbrew sobie. Moje ciało nie słuchało ostrzeżeń umysłu. Doszedłem na niewielką polanę. Z początku myślałem, że oszalałem. Przed oczami miałem widok tańczących upiornie ogromnych dyni, owłosionych potworów i kobiet o zielonej skórze. Chciałem się cofnąć i wrócić do domu, ale było za późno. Stwory zauważyły mnie. Jeden z nich podszedł do mnie i pociągnął, abym zatańczył razem z nimi. Znowu ciało nie posłuchało mnie, a nogi zaczęły tańczyć. Stopniowo, umysł uległ otępieniu tak, że myślałem jedynie o tym, że nie chcę przestać tańczyć. I wtedy nimfa popchnęła mnie do środka okręgu. Wszyscy wokół wznieśli ręce, jakby odprawiali jakiś starożytny rytuał. Spojrzałem w górę, w kierunku wskazywanym przez dłonie istot. To był Księżyc. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego dużego i jasnego. Lśnił prawie jak Słońce, tyle że piękniej. Księżyc z każdą chwilą stawał się coraz większy i większy. Nie, to ja nieświadomie wznosiłem się do góry w akompaniamencie śpiewu potworów. Patrzyłem na mlecznobiałą tarczę jak zaczarowany. W pewnym momencie poczułam ogromną senność. Powieki ciążyły mi, a ja nie miałem siły się oprzeć. Straciłem przytomność. Kiedy się obudziłem, był już dzień. Może minął tydzień, a może niecała doba. Leżałem na środku kręgu, złożonego z omszałych kamieni, dyń i gałęzi. Nie pamiętałem praktycznie niczego poza tym, co się stało wczoraj i imienia: Jack O'Lantern. Na głowie miałem czapkę z połowy dyni, a w środku pustkę. Tego samego dnia odkryłem, że jestem niewidzialny. I jakoś to minęło... Około dziesięć lat później natknąłem się na pewnego nietoperza, bardzo specyficznego. Latał za mną przez cały czas, co było denerwujące. Chciałem go przestraszyć, używając mojej mocy. Nie jest tak spektakularna jak twoja, Jack lub Matki Natury. Moje dłonie to zapalniczki, nie umiem rzucać kulami ognia ale jedynie rozniecić go na dłoni. Wystawiłem więc dłoń, aby odstraszyć natręta. Coś poszło nie tak. Stworzonko urosło do rozmiarów smoka, a ja je od razu pokochałem. Potrafił zmieniać rozmiary w zależności od tego, czego chciałem. Mój Pan Batu. Wiele razem przeżyliśmy, ale dopiero sto lat temu dowiedziałem się naprawdę, kim jestem. Odwiedziłem Zębuszkę, a ona po licznych namowach pokazała mi moje wspomnienia, o których dzisiaj ci opowiedziałem. Oto moja historia. Historia jak zostałem Strażnikiem.
Powoli przetrawiłem opowieść dzieciaka. I nagle coś do mnie dotarło.
- Jack, jesteś genialny - wyszeptałem. Chłopiec spojrzał na mnie zdziwiony.
- Wiem, to chyba logiczne! Mogę wiedzieć jak doszedłeś do tego oczywistego faktu?
Zamrugałem kilkakrotnie powiekami.
- Zostałeś Strażnikiem, Jack! Zostałeś Strażnikiem! Muszę lecieć! - zostawiłem zaskoczonego chłopca i wybiegłem z pokoju. Po taz pierwszy od bitwy w Szkocji poczułem nadzieję.

13 komentarzy:

  1. Jeju, pierwsza. Rozdział naprawdę świetny. Bardzo ciekawa historia Jacka. Piszesz świetnie. Zniecierpliwiona czekam na następny rozdział.
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeeej *w* a ja wiem co on bedzie chciał zrobić :3 Powodzenia Jack! <3
    Co do autroki.
    Świetnie piszesz, akcja jest ciekawa i spójna. Jedyne co mam Ci do zarzucenia to : niekiedy połykasz końcowe litery, jak piszesz z perspektywy chłopaka mylisz osoby co wychodzi trochę komicznie :)
    Ponieważ komentuje pierwszy raz napiszę trochę o poprzednich rozdziałach.
    Bardzo podoba mi się wątek Annie&Jack. I z Mrokiem też był super. Co prawda zmieniłaś Czarnemu Panu trochę charakter, ale wyszło mu to na dobre.
    Masz bardzo przyjemny styl pisania, każdy rozdział czytam z dziecięcą fascynacją. Mam nadzieję, że masz duuuuużo weny, ponieważ od dzisiaj jestem stałą czytelniczką. ^^
    A. Zapomniałabym.
    DZIĘKUJE :)
    Może mi nie uwierzysz, ale miałam w zeszycie bardzo podobną wersje do twojego bloga, jednak nigdy nie odważyłam się jej opublikować. Twój blog jest spełnieniem moich marzeń. A więc dziękuje Ci za to, że piszesz.
    Niech Jack Mróz sprzyja twojej wenie~!
    Pozdrawiam
    Meiko <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow, genialny rozdział. Ja chyba wiem co chce zrobić Frost.
    Pozdrówka!
    RosePs

    OdpowiedzUsuń
  4. Suuuuper rozdział :) Ja już się domyślam, co przyszło do głowy Jackowi :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział , jak zawsze :D . Nie mogę się doczekać następnej notki. Życzę dużo weny :)
    Ps : zapraszam do mnie : http://jackfrostopowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniale Ci wyszła cała historia Jacka O'Latterna. Jest taka smutna, a zarazem piękna.

    Co znów Jackowi przyszło do głowy? Nie mam żadnych pomysłów, co do tego.

    Czekam na następny rozdział.

    Życzę baaaardzo dużo weny!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Nareszcie ^^ Moja dusza się raduje, bowiem jest nowy rozdział. Chyba domyślam się co kombinuje Jack, ale do końca pewna nie jestem :) Jak zwykle wspaniale, co tu więcej dodawać?

    OdpowiedzUsuń
  8. Nareszcie jestem na bieżąco. Dawaj dalej i duuuużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Piszę pierwszy komentarz bo jestem tu od niedawna i przeczytałam cały blog w godzinę(!). Piszesz rewelacyjne, gładko się czyta to co napisałaś. Jako jeden z niewielu twoje opowiadanie wywołało u mnie emocje. Śmiałam się w duchu z bochaterami,wściekałam a przy śmierci Annie łzy mi poleciały ( dosłownie!). Mam nadzieję że tak szybko nie skończysz swojej historii i będzie ona umilać mi czas. Dziękuje że są jeszcze tacy autorzy.

    OdpowiedzUsuń
  10. Super notka!W sumie tak jak cały blog.Muszę przyznać masz talent :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam od dawna i podziwiam (tak dopiero teraz dałam pierwszy komentarz xD), masz talent. Obserwuję i zapraszam do mnie :3
    Ps. Nie wiem jak ludzie mogą być, aż tak płytcy aby dawać 'okropne'. Pewnie nawet nie przeczytali, hejterzy waleni.

    OdpowiedzUsuń
  12. Zaczęłam czytać wczoraj i dzisiaj skończyłam. Mam nadzieję, że Annie będzię żyła:(

    OdpowiedzUsuń