niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział V

Jest już nowy rozdział. Przepraszam, że nie wsadziłam w zeszły piątek, ale musiałam się pakować na ferie i nie zdążyłam go opublikować. Na feriach nie miałam internetu :/ Chciałam wszystkim podziękować za miłe komenatrze, ale również te negatywne. Nie spodziewałam się, że będę mieć tylu czytelników. Wybaczcie mi wszystkie błędy. Rozdział dedykuję lyusu i życzę miłej lektury!

Oczami Annie:
Moja ekscytacja listem Jacka nazajutrz częściowo opadła, a kolejnego już całkowicie. Z początku z nadzieją wyczekiwałam go wychodząc do szkoły i wracając do domu, ten jednak nie pojawiał się. Byłam sfrustrowana i wściekła, a jednocześnie zawiedziona. Miał się pojawić. Zapomniał o mnie? Oh! To by była przygoda! Zaprzyjaźnić się z kimś rodem z legend. Tuż po rozmowie z nim, przeczytaniem listu, zobaczeniem śniegu poczułam coś niezwykłego. ...Dopełnienie. Mój charakter i zainteresowania raczej nie mieszczą się w kanonie standardowej nastolatki. Lubię oglądać bajki, stare czarno-białe filmy, czytam bardzo dużo książek. Interesuje się biologią i geografią. Nie mam złych ocen, kłopotów rodzinnych. Posiadam niewielu znajomych, bo po prostu nie pasuję do moich rówieśników. Zawsze marzyłam o czymś więcej. Może to głupie, ale chciałabym, będąc starą babcią móc uśmiechnąć się i pomyśleć „W moim życiu zrobiłam coś niezwykłego, coś dla niektórych dziwnego i szalonego, ale dające mi poczucie, że moje życie miało jakiś cel i sens.” Poznanie Jacka dawało mi tę możliwość. Straciłam ją. Siedziałam w pokoju ze spuszczoną głową. Wpatrywałam się tępo w podłogę. Nawet nie zauważyłam kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Już lepiej, żeby się wogóle nie pojawiał! Złudne nadzieje! Zmęczona i smutna poszłam spać. Następnego dnia zaspałam. Myjąc, ubierając się i jedząc nie miałam czasu myśleć o wczorajszym przygnębieniu. Wyleciałam z domu i popędziłam chodnikiem w stronę szkoły. Chodzę na piechotę, bo wystarczy mi dwadzieścia minut na dotarcie do ponurego budynku gimnazjum. Nagle... Łup! Wpadłam na kogoś tak gwałtownie, że aż się przewróciłam. Zaczęłam przepraszać, próbując wstać, gdy wtem spostrzegłam, kim jest osoba obok mnie. Z wrażenia przestałam na chwilę oddychać.
- O matko! - krzyknęłam w końcu, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Jack stał tuż obok, z pewnym rozbawieniem przyglądając się mojej reakcji. W tym momencie zauważyłam, że ktoś przygląda mi się z drugiego końca ulicy. Była to nasza stara sąsiadka, pani Manson. Wybałuszała na mnie swoje nienaturalnie wielkie oczy, powiększone przez grube szkła okularów. Z pewnością nie widziała Jacka, więc dziewczyna upadająca bez powodu na ziemię, a potem wydzierająca się w niebogłosy musiał być niecodzienym widokiem. Mruknęła coś pod nosem, odwróciła się i poszła dalej. Stałam, jak zamurowana. Jack, bardzo rozbawiony sytuacją unosił się przy moim uchu. Przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie. Pokiwałam niepewnie głową. Nie chciałam wyjść przed sąsiadami na wariatkę. Chłopak szybko chwycił mnie pod łokcie i pociągnął w górę. Lecieliśmy. Byłam tak sparaliżowana strachem, że nie mogłam nawet wrzasnąć. Wznieśliśmy się tak wysoko, że mogłam zobaczyć całe miasto. Nagle zaczęliśmy spadać. Nie, to nie był upadek, to było nurkowanie. Tak jak jastrząb nagle rzuca się z góry na swą ofiarę, tak my pikowaliśmy lecąc w kierunku parku. W końcu wlecieliśmy pomiędzy gałęzie, już bezlistnych drzew. Jack posadził mnie na ławce, a sam usiadł na jej oparciu.
- Eeee... Cześć! - zaczął niepewnie. Chwilowy szok szybko minął. Spojrzałam na niego spode łba.
- Cześć? Tylko tyle?! Czekałam na ciebie dwa dni, myśląc, że zwariuję. Gdzie ty byłeś? Nie mogłeś przyjść wcześniej? Na dodatek śpieszę się do szkoły!
- Wybacz, naprawdę nie chciałem. Odprowadzenie cię do szkoły zajmie mi trzydzieści sekund. Mamy chwilkę czasu. - odparł spokojnie. Teraz miałam okazję przyjrzeć mu się dokładniej. Był smukły i wysoki. Jego białe włosy sterczały niesfornie na wszystkie strony. Pociągła twarz była nienaturalnie blada, a na policzkach można było zauważyć kilka piegów. Miał zgrabny, lekko zadarty nos i wąskie sine usta. Jego uśmiech odsłaniał równe, białe zęby. Najbardziej niesamowitą rzeczą w jego wyglądzie były duże, błękitne oczy. Przywodziły na myśl lód i bąbelki powietrza. Wręcz hipnotyzowały swoją głębią. Nieco się uspokoiłam.
- No dobrze, ale najpierw powiedz mi dlaczego widzisz się z mną dopiero teraz.
- Mam trochę roboty, już niedługo zima, a to przecież ja muszę sprowadzić śnieg i mróz - odpowiedział.
- W sumie racja - jego argument był przekonujący. Chłopak spojrzał na mnie w zamyśleniu i zaczął nerwowo kręcić swoim kijem.
- Tak mało czasu, tyle do opowiedzenia. Musisz wszystko zrozumieć, ale od czego zacząć... - mówił sam do siebie. - Wiesz, kiedyś byłem zwykłym człowiekiem, takim jak ty. Żyłem dawno, ponad trzysta lat temu. Miałem siostrę, rodzinę, byłem szczęśliwy. Jednak zostałem wybrany przez Księżyc - tu spojrzał na mnie i wskazał palcem na niebo - Przez ten sam, który rozświetla ciemności każdej nocy. Stałem się Jackiem Frostem i otrzymałem zadanie. Poza tym nie wiedziałem nic, nie pamiętałem mojego poprzedniego życia. Na dodatek okazało się, że nikt mnie nie widzi. Byłem kimś podobnym do ducha, skazanym na wieczną samotność. Po kilkuset latach przyzwyczaiłem się do tego, nawet to polubiłem. Księżyc jednak znów postanowił zmienić moje życie. Poznałem słynnych Strażników, czyli Kangura, Piaskowego Ludka, Świętego Mikołaja i Wróżkę Zębuszkę....
- Kangura?
- Wielkanocnego Zająca, ale dla mnie zawsze będzie Kangurem - odparł z uśmiechem. Kontynuując, Strażnicy zaproponowali mi dołączenie do nich. Powiedzieli, że Księżyc im to nakazał. Nie chciałem tego, byłem przyzwyczajony do bycia sam, do wolności i braku obowiązków, Robiłem co chciałem, a tu nagle spada na mnie wielka odpowiedzialność. Okazało się, że Czarny Pan, władca cieni powstaje i ja muszę stawić mu czoło. Nie znosiłem Strażników, ale uwielbiałem dzieci. Cień zagrażał ich marzeniom i snom. Pokonaliśmy zagrożenie i ani się spostrzegłem zostałem Strażnikiem. Lubię to. Wciąż jestem wolny. Najlepszą rzeczą było to, że dzieci zaczęły we mnie wierzyć. Wierzyć, czyli widzieć. To było wspaniałe! Tych, którzy mnie dostrzegają jest niewiele, ale zawsze coś. Musisz zrozumieć, że każda osoba, która nie uważa mnie za mit jest dla mnie niezwykle ważna. Ty... Ty jesteś najstarsza, jaką poznałem. Obiecuję, że będziesz mnie widywać jak najczęściej - Jack skończył opowieść. Wpatrywałam się w niego, jak zaczarowana. Chciałam słuchać więcej.
- Musisz lecieć do szkoły! - krzyknął niespodziewanie.


Oczami Jacka:
Chwyciłem Annie i uniosłem ją w górę. Droga do jej szkoły zajęła mi rzeczywiście mniej niż minutę. Wylądowaliśmy pod pobliskim drzewem. Ruchem głowy nakazałem jej iść. Ona poprawiła plecak i ruszyła w stronę starego, szarego budynku. Odwróciła się jeszcze na chwilę, patrząc na mnie niepewnie.
- Kiedy się spotkamy? - zapytała.
- Nie wiem...
- Oh! Powiedz, nie chcę znowu wyczekiwać, jak głupia!
- To może jutro, obiecuję - Annie uśmiechnęła się promiennie, pomachała mi na pożegnanie i odeszła. Patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę. Gdy w końcu zniknęła za ciężką, metalową bramą odwróciłem się powoli i zacząłem iść przed siebie. Czułem się najcudowniej na świecie. Musiałem zrobić coś niezwykłego. Coś, co da upust moim emocjom. Wzleciałem w górę. Śnieg w połowie listopada! Zacząłem śmiać się wesoło, gdy ciężkie chmury przetaczały się przez niebo przybywając na moje wezwanie. Dałem znak i powoli, biały, leciutki puch zaczął opuszczać potężne Cumulonimbusy. Może to głupie, ale pierwsze co przyszło mi na myśl, to co pomyśli sobie Annie. Nie słynę z dotrzymywania obietnic, ale pomyślałem, że może wyjątkowo ją spełnię i jutro rzeczywiście zjawię się na spotkaniu.

8 komentarzy:

  1. Ferie...u mnie za dwa tygodnie, ale za ten tydzień to chyba średnią miesięczną wejść Ci wyrobiłem. Rozdział dłuższy i akcja się rozkręca. Piszesz coraz lepiej, ciekawą historię tworzysz. Swoją drogą masz dziwne godziny na wstawianie postów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo mi się podaba. Pisz tak dalej. Mam nadzieję że następny rozdział będzie już nie długo i napewno ciekawy. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. AAA! W końcu się doczekałam! Annie musiała się na niego dłuuugo naczekać, aż dwa dni... A Jack jak się ucieszył, dobrze że z tego wszystkiego nie zrobił śnieżycy tylko zwykły śnieg. Czekam na następne opko i zapraszam na www.przygodyy-jacka-mroza.blog.pl gdzie pojawił się już 1 rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawa fabuła.Myślę że niedługo bardziej się ona rozwije. Jestem wielką fanką Jacka i nie mogłam się powstrzymać od założenia jego bloga polecam, ale i tak chyba ten blog będzie lepszy http://jaackfroost.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, na początek... Nie mogę opanować rozbawienia widząc naśladowców. Mam jednak nadzieję że będziesz wciąż dążyła do dryfowania na szczycie tego wszystkiego :> Dziękuję za dedykację!
    Wciąż zauważam nazbyt duże zerwanie czasu pomiędzy wspomnieniem Annie i Jacka, ale to już tylko czepliwość. Uznaj, że nie ma tego zdania.
    Hmm... Chciał jej szybko wytłumaczyć co się stało. Rozumiem. A jednak powoli przejdź do ferii, ażeby mogli pobyć trochę razem, co? Bo przyznać muszę, że na razie męczą mnie krótkie spotkania. A co dopiero będzie w lato? Masakra. Weź na to poprawkę, przecież ciężko wypatrywać Chochlika kiedy skwar. :>
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Super jest!!( powinnaś zostać pisarką):))A tak wogóle przemyślenie Annie kogoś mi przypominają... Naszą rozmowę!!!
    Kocham Cię

    OdpowiedzUsuń